Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Franek leżał już w swoim wygodnym łóżku, szczelnie otulony kołdrą w kolorowe rakiety i planety.
Mama cmoknęła go w czoło, szepcąc „Dobranoc, skarbie”, a tata zgasił górne światło. Została tylko mała lampka-kosmonauta, która rzucała ciepłe, pomarańczowe światło na ścianę.
Było cichutko, słychać było tylko delikatne tykanie zegara i szum samochodów gdzieś w oddali.
Franek poczuł znajome mrowienie w oczach. Powieki stawały się ciężkie jak worki z piaskiem. Wiedział, co to znaczy.
Nadchodziło ono. Wielkie, potężne, rozkosznie rozciągające całe ciało… ZIEWNIĘCIE.
Otworzył buzię szeroko, nabrał powietrza, gotowy na satysfakcjonujące „Aaaaaach-uuuuuuch!”.
Ale… nic.
To znaczy, nie do końca nic. Coś się zaczęło, ale jakby w połowie drogi zgubiło drogę. Zamiast potężnego ziewnięcia, poczuł tylko dziwne łaskotanie, jakby mały, puchaty kłębuszek utknął mu gdzieś między gardłem a nosem.
Franek zamknął usta, zdezorientowany. Spróbował przełknąć ślinę. Kłębuszek ani drgnął.
Spróbował jeszcze raz otworzyć buzię, tym razem ostrożniej. Znowu to samo – początek ziewnięcia, a potem… stop. Jakby ktoś nacisnął pauzę na pilocie do ziewania.
„Hmm?” mruknął pod nosem. „Gdzie moje ziewnięcie?”
Tymczasem to małe, niedokończone ziewnięcie, które moglibyśmy nazwać Ziewulkiem, było równie zdziwione co Franek.
Zamiast wylecieć na świat z głośnym westchnieniem, znalazło się w dziwnym, ciepłym i lekko wilgotnym korytarzu.
„Halo?” pisnęło cichutko Ziewulek, które było bardziej jak mała, zagubiona chmurka niż potężne ziewnięcie. „Czy tu jest wyjście na zewnątrz?”
Nikt nie odpowiedział. Było trochę ciemno, ale nie strasznie. Pachniało pastą do zębów o smaku truskawkowym.
Ziewulek poczuł się odrobinę samotny. Chciał tylko zrobić to, co do niego należało – wyjść, rozciągnąć Frankowi szczękę i sprawić, że poczuje się jeszcze bardziej senny.
Postanowił poszukać drogi na własną rękę. Unosił się delikatnie, jak mały obłoczek.
Nagle usłyszał tuż obok siebie energiczne „Hyc!”.
Mała, sprężysta Czkawka podskoczyła nerwowo.
„Ojejku! Ale mnie wystraszyłeś!” zawołała Czkawka między jednym „hyc” a drugim. „Kim… hyc!… jesteś?”
„Jestem Ziewulek. Utknąłem” wyjaśniła puchata chmurka. „Szukam wyjścia. Może wiesz, którędy?”
Czkawka podskoczyła znowu. „Wyjścia? Hyc! Ja też próbuję! Ale ciągle tylko skaczę i skaczę! Hyc! To okropnie męczące!”
Ziewulek westchnął (na tyle, na ile potrafił, będąc tylko połową ziewnięcia). „Może poszukamy razem?”
„Świetny pomysł! Hyc!” zgodziła się Czkawka.
Ruszyli więc razem. Ziewulek płynął powoli, a Czkawka podskakiwała obok niego w swoim rytmie.
Po chwili dotarli do miejsca, gdzie ściany delikatnie drżały, a z dołu dochodziło głośne, basowe „Burrrr-bul-bul”.
„Co to za hałas?” szepnął Ziewulek, przytulając się do ściany.
To był Głodny Brzuszek Franka, który właśnie przypomniał sobie o pysznym budyniu czekoladowym zjedzonym na kolację i domagał się dokładki.
„Hej, tam na górze! Uważajcie, bo zaraz zacznę tu wielkie trawienie!” zaburczał Brzuszek groźnie.
Ziewulek i Czkawka spojrzeli po sobie z przestrachem.
„Tędy na pewno nie idziemy” stwierdził Ziewulek. „Za głośno i za bardzo bulgocze.”
„Zgadzam się! Hyc!” pisnęła Czkawka i podskoczyła tak wysoko, że prawie uderzyła w sufit.
Skręcili w spokojniejszy korytarz. Było tu cieplej i bardziej sucho.
Nagle Ziewulek poczuł, jak coś go muska i łaskocze.
„Hihihihi!”
Obok nich przemknął jak błyskawica mały, roziskrzony Chichot.
„Co tu porabiacie, smutasie?” zapytał Chichot, kręcąc piruety wokół Ziewulka. „Szukacie skarbu? Hihi!”
„Szukamy wyjścia” odparł Ziewulek, starając się powstrzymać łaskotki.
„Wyjścia? Nuda! Lepiej połaskotać Franka! Zobaczcie, jak się będzie wiercił! Hihihi!” I Chichot pomknął dalej, zostawiając za sobą falę wesołości.
Franek w łóżku poruszył się niespokojnie i uśmiechnął przez sen. Poczuł nagłe, przyjemne łaskotanie pod pachą.
„Co za dziwna noc” pomyślał przez mgłę. „Najpierw to dziwne ziewnięcie, teraz łaskotki…”
Ziewulek i Czkawka szli dalej, trochę zmęczeni przygodami.
Dotarli do miejsca, gdzie panował spokój. Słychać było tylko miarowy, delikatny szum, jak fale morskie na plaży.
„Posłuchaj…” szepnął Ziewulek. „Jak tu spokojnie.”
To był Spokojny Oddech Franka. Płynął łagodnie tam i z powrotem, wypełniając wszystko kojącym rytmem.
„Witajcie, mali wędrowcy” zaszumiał Oddech ciepłym, niskim głosem. „Wyglądacie na zagubionych.”
„Bo jesteśmy” przyznał Ziewulek. „Ja utknąłem i nie mogę się wydostać.”
„A ja nie mogę przestać skakać” dodała Czkawka ze smutnym „hyc!”.
Spokojny Oddech zaszumiał jeszcze łagodniej. „Czasami, aby znaleźć drogę, wystarczy na chwilę się zatrzymać i wsłuchać w ciszę. Poczujcie mój rytm. Wdech… i wydech… Wdech… i wydech…”
Ziewulek i Czkawka przystanęli. Zamknęli oczy (nawet jeśli Ziewulek nie do końca je miał) i wsłuchali się w kojący szum Oddechu.
Franek w swoim łóżku też poczuł, jak jego oddech staje się głębszy, spokojniejszy. Przestał myśleć o utkniętym ziewnięciu i łaskotkach.
Pomyślał o miękkim futerku swojego pluszowego misia, o zapachu naleśników z dżemem i o tym, jak przyjemnie jest leżeć w ciepłym łóżku.
Poczuł się bardzo, bardzo, BARDZO senny.
I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, coś się zmieniło.
Spokojny Oddech delikatnie uniósł Ziewulka.
Puchata chmurka poczuła, że płynie w górę, coraz wyżej i wyżej, w znajomym kierunku.
Nagle znalazła się z powrotem tam, gdzie zaczęła się jej podróż – w gardle Franka.
Franek poczuł narastające napięcie. Znajome, oczekiwane uczucie. Otworzył buzię najszerzej jak tylko potrafił…
„AAAAAAAAAACH-UUUUUUUUCH!”
Wielkie, soczyste, wspaniałe ziewnięcie nareszcie wydostało się na wolność! Było tak ogromne, że Franek aż poczuł łzy w kącikach oczu.
Ziewulek, teraz już pełny, kompletny i szczęśliwy, rozpłynął się z satysfakcją w ciepłym powietrzu pokoju. Jego misja została zakończona.
A Czkawka? Ukołysana spokojnym oddechem, zapomniała o swoim podskakiwaniu i zasnęła sobie smacznie gdzieś w przytulnym zakamarku, czekając na kolejną okazję do zabawy.
Franek poczuł ogromną ulgę. Dziwne łaskotanie zniknęło. Był teraz tylko cudownie senny i zrelaksowany.
Wtulił policzek w chłodną poduszkę, zamknął oczy i odpłynął do krainy snów, zanim zdążył policzyć do trzech.
Śniły mu się latające budynie, chichoczące chmurki i spokojne, szumiące morze.
I już żadne ziewnięcie tej nocy nie zgubiło drogi.