Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Głęboko w zielonym, pachnącym ogrodzie, pod wielkim, osłaniającym liściem rabarbaru, mieszkał sobie ślimak. Ale nie był to zwykły ślimak. Miał na imię Zenobi i był ślimakiem myślącym.
Zenobi często rozmyślał o wielkich sprawach – o tym, dlaczego mrówki tak szybko biegają, czy krople rosy śnią o spadaniu, i dlaczego jego skorupka kręci się zawsze w tę samą stronę.
Jednak jego największym marzeniem, sekretną ambicją, było dotarcie do Najbardziej Sennego Liścia w całym ogrodzie. Legenda wśród ślimaków głosiła, że liść ten rośnie na samym końcu warzywnika, na krzaku dzikiej róży, i jest tak miękki, tak pachnący i tak idealnie ukształtowany, że zapewnia najsłodszy sen na świecie.
Nikt ze znajomych Zenobiego nigdy tam nie dotarł. Podróż była długa, pełna niebezpieczeństw (przynajmniej dla ślimaka) i wymagała… cóż, wymagała bycia szybszym niż ślimak.
Ale pewnego ranka, gdy słońce dopiero muskało rosę na trawie, Zenobi obudził się z niezwykłym poczuciem determinacji. „Dziś jest ten dzień!” – postanowił w duchu, co dla ślimaka oznaczało mniej więcej tyle, co „w tym tygodniu na pewno spróbuję”.
Starannie spakował swój podróżny ekwipunek: największą kroplę rosy, jaką znalazł (na zapas picia), okruszek starego biszkopta (na energię) i zapasowy kawałek śluzu (nigdy nie wiadomo). Pakowanie zajęło mu całe przedpołudnie.
Pożegnał się ze swoją sąsiadką, dżdżownicą Grażynką, która właśnie wychodziła na poranne przewietrzenie gleby. „Idę po Najbardziej Senny Liść!” – oznajmił dumnie Zenobi.
Grażynka wychyliła tylko kawałek siebie z ziemi. „Ojej, Zenobi. Daleko. Uważaj na kosy. I na dziecięce kalosze. Powodzenia za jakieś… trzy dni?” – mruknęła i zniknęła z powrotem pod ziemią.
Zenobi ruszył. Pierwszą przeszkodą była Wielka Żwirowa Ścieżka. Dla ludzi to był zwykły chodnik, ale dla Zenobiego – pasmo górskie ostrych kamieni. Każdy kamyk był jak Mount Everest. Wspinał się powoli, zostawiając za sobą lśniącą ścieżkę śluzu.
Obok niego przemknęła kolumna mrówek, niosących coś, co wyglądało jak gigantyczne ziarno. „Dokąd oni tak pędzą?” – zastanawiał się Zenobi. „Czy nie można po prostu… powoli? Cieszyć się widokami?” Ale mrówki zniknęły, zanim zdążył dokończyć myśl.
Po godzinach (które dla Zenobiego były jak epoki geologiczne) dotarł na drugą stronę ścieżki. Był wyczerpany, ale szczęśliwy. Zrobił sobie przerwę na listku babki lancetowatej, popijając swoją kroplę rosy.
Następnym wyzwaniem było Jezioro Rosy na ogromnym liściu kapusty. Kropla była tak wielka, że Zenobi musiał ją obejść dookoła. Prawie się poślizgnął, ale jego doskonała przyczepność uratowała go przed kąpielą.
Nagle usłyszał głośne chrobotanie. To był żuk Borysław, który właśnie próbował przetoczyć jakąś zaschniętą kulkę. Borysław był bardzo praktycznym żukiem.
„A ty dokąd, leniwcze?” – zagrzmiał Borysław, widząc Zenobiego. Jego głos był jak tarcie kamieni.
„Idę… po… Najbardziej… Senny… Liść…” – wydyszał Zenobi.
Borysław parsknął śmiechem, aż jego pancerzyk zadrżał. „Senny Liść? Co za bzdury! Lepiej byś się zajął czymś pożytecznym, jak ja! Zbieraniem zapasów! Toczeniem kulek!” I potoczył się dalej ze swoją kulką, mrucząc coś o marnowaniu czasu.
Zenobi poczuł się trochę urażony, ale nie zrezygnował. Ruszył dalej, mijając las wysokich źdźbeł trawy.
Na kwiecie mniszka lekarskiego spotkał biedronkę Cecylię. Cecylia była stara i mądra, a jej czerwony pancerzyk był lekko wyblakły od słońca.
„Witaj, mały podróżniku,” – powiedziała łagodnie Cecylia. „Widzę w twoich czułkach wielką determinację.”
Zenobi opowiedział jej o swojej misji. Cecylia uśmiechnęła się.
„Najbardziej Senny Liść, powiadasz? To piękny cel. Pamiętaj tylko, że cierpliwość to też prędkość, tylko mierzona w innej skali. I nie spiesz się tak, żeby przegapić małe radości po drodze.” Po tych słowach rozłożyła skrzydełka i odleciała.
Zenobi poczuł nową siłę. Słowa Cecylii dodały mu otuchy. Piął się dalej. Przed nim wyrosła Góra Słonecznik – ogromna, żółta wieża sięgająca nieba (przynajmniej z perspektywy ślimaka). To była ostatnia prosta. Musiał wspiąć się po łodydze.
Wspinaczka była najtrudniejszą częścią podróży. Łodyga była szorstka i stroma. Zenobi sapał i dyszał. W pewnym momencie wyprzedził mały kamyczek, który leżał nieruchomo na łodydze. „Ha! Jestem szybszy od kamienia!” – pomyślał z dumą.
Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, malując niebo na różowo i pomarańczowo, Zenobi wreszcie dotarł na szczyt liściastej części krzaka dzikiej róży.
I tam był. Najbardziej Senny Liść. Był dokładnie taki, jak w legendach – duży, aksamitny w dotyku, o delikatnie zaokrąglonych brzegach. Pachniał różami i wieczorną rosą. Księżyc oświetlał go srebrzystym blaskiem.
Na liściu nie było nikogo. Był tylko dla niego. Zenobi poczuł ogromną satysfakcję. Podróż trwała cały dzień, ale udało się!
Wpełzł na środek liścia, który delikatnie ugiął się pod jego ciężarem. Było tak miękko, tak przytulnie… Zenobi wtulił się w aksamitną powierzchnię, czując, jak zmęczenie odpływa.
Zanim zasnął, pomyślał jeszcze o żuku Borysławie. Może toczenie kulek też jest fajne. Pomyślał o mrówkach. Może bieganie też ma sens. Ale teraz, w tej chwili, najważniejsze było to, że on, Zenobi, powolny ślimak, dotarł do celu.
Zamknął oczy, a Najbardziej Senny Liść ukołysał go do snu. Śniły mu się powolne, szczęśliwe sny o długich podróżach, lśniących śladach śluzu i najmiększych liściach na świecie. I wiedział, że czasem najwolniejsza droga jest tą, która prowadzi do najpiękniejszych snów.