Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Gdy ostatnie promienie słońca zatańczyły oberka na ścianie dziecięcego pokoju, a księżyc nieśmiało wyjrzał zza chmury jak ciekawski kotek, mały czerwony samochodzik o imieniu Zygzak stał nieruchomo na dywanie.
Zygzak był naprawdę szybkim autkiem. Miał lśniące, czerwone nadwozie, srebrne kołpaki, które błyszczały nawet w półmroku, i czuł w swoich małych kółkach prawdziwą potrzebę prędkości.
Ale dzisiaj Zygzak czuł się… znudzony.
Ileż można jeździć w kółko po dywanie? Albo ścigać się po torze z klocków, który codziennie wyglądał prawie tak samo? Znał na pamięć każdy zakręt pod łóżkiem i każdą prostą wzdłuż listwy przypodłogowej.
Westchnął cichutko, aż zatrzęsły mu się lekko drzwiczki.
Jego małe reflektorki powędrowały w górę. Nad nim rozciągała się ogromna, biała przestrzeń – sufit.
Sufit był jak nieodkryta kraina. Gładki, tajemniczy, z wielką, okrągłą lampą pośrodku, która przypominała trochę słońce, a trochę statek kosmiczny.
„Ciekawe…” pomyślał Zygzak. „Jak by to było ścigać się TAM?”
Wyobraził sobie, jak mknie do góry nogami, robiąc pętle wokół lampy, jak z piskiem opon pokonuje niewidzialne zakręty tuż pod sufitem.
To by dopiero był wyścig! Żadnych nudnych prostych, żadnych ograniczeń dywanu. Czysta wolność!
Ale jak? Samochodziki przecież nie jeżdżą po sufitach. Grawitacja, ta nieznośna siła, zawsze ściągała go w dół.
„Muszę zapytać mądrzejszych ode mnie,” postanowił Zygzak.
Podjechał ostrożnie do starego, pluszowego misia Barnaby, który drzemał oparty o nogę od stołu. Barnaba był bardzo mądry, bo widział już wiele zim i wiosen w tym pokoju.
„Barnabo,” zaczął Zygzak cichutko. „Czy myślisz, że dałoby się… no wiesz… pojechać po suficie?”
Miś otworzył jedno zaspane, guzikowe oko.
„Po suficie, Zygzaku?” mruknął. „Sufity są do patrzenia, nie do jeżdżenia. Spadłbyś szybciej niż klocek z wieży.”
Zygzak poczuł lekkie rozczarowanie. Ale nie poddawał się tak łatwo.
Następny na jego liście był Klocus, robot zbudowany z kolorowych klocków konstrukcyjnych. Klocus był trochę roztrzepany, ale miał mnóstwo pomysłów – choć nie zawsze dobrych.
„Klocus! Mam super pomysł na wyścig!” zawołał Zygzak, podjeżdżając bliżej.
Klocus zaterkotał swoimi plastikowymi ramionami. „Wyścig? Gdzie? Znowu wokół zamku z poduszek?”
„Nie! Po suficie!” wypalił Zygzak z entuzjazmem.
Klocus zamarł na chwilę, jakby jego wewnętrzne mechanizmy musiały przetworzyć tę informację.
„Po… suficie?” powtórzył powoli. „Hmm… To wymagałoby… specjalnej konstrukcji!”
I Klocus natychmiast zabrał się do pracy. Próbował zbudować rampę z książek i pudełek, która sięgałaby aż do sufitu. Ale rampa ciągle się przewracała, a klocki rozsypywały z głośnym stukotem.
„Może magnesy?” zastanawiał się Klocus, próbując przyczepić magnes z lodówki do podwozia Zygzaka. Ale magnes był za słaby.
„A może… super klej?” mruknął Klocus, ale Zygzak szybko zaprotestował. Nie chciał na zawsze przykleić się do sufitu!
Wieczór zamienił się w noc. Mały chłopiec, właściciel pokoju, spał już smacznie w swoim łóżku. Zabawki też powoli szykowały się do snu.
Zygzak, trochę smutny, że jego sufitowy wyścig okazał się niemożliwy, zaparkował blisko łóżka, wtulając się w miękki dywan.
Zamknął swoje małe reflektorki i poczuł, jak ogarnia go senność.
I wtedy… stało się coś cudownego!
Zygzak poczuł, że unosi się lekko w powietrzu. Spojrzał w dół – jego kółka nie dotykały już dywanu!
Nagle poczuł niezwykłą przyczepność. Jakby jego opony pokryły się specjalnym, lepkim miodem, który pozwalał mu jechać po każdej powierzchni.
Ruszył przed siebie, a potem… w górę! Po ścianie! Aż w końcu dotarł do sufitu!
„Udało się!” pisnął z radości, choć we śnie jego pisk był zupełnie bezgłośny.
Jechał! Jechał po suficie! Do góry kołami! Mijał lampę z zawrotną prędkością, robił ósemki i zawijasy. Czuł wiatr (a może to był tylko przeciąg?) na swojej masce.
W oddali widział małe kłębki kurzu, które we śnie wyglądały jak puszyste owieczki kibicujące mu z narożników pokoju.
To był najwspanialszy wyścig w jego życiu! Czuł się wolny, szybki i absolutnie wyjątkowy.
Jeździł tak i jeździł, aż pierwsze, nieśmiałe promienie słońca zaczęły zaglądać przez okno.
Zygzak otworzył reflektorki.
Leżał na dywanie, dokładnie tam, gdzie zasnął. Sufit był nad nim, biały i spokojny jak zawsze.
Westchnął, ale tym razem było to westchnienie pełne zadowolenia.
Może nie mógł ścigać się po suficie naprawdę. Ale jego sen był tak wspaniały, tak realistyczny, że czuł się, jakby naprawdę tam był.
Podjechał do budzącego się Barnaby i terkoczącego Kloca.
„Wiecie co?” powiedział wesoło. „Miałem niesamowity sen! Ścigałem się po suficie!”
Opowiedział im o wszystkim – o lepkim miodzie na oponach, o pętlach wokół lampy i o kurzo-owieczkach.
Barnaba uśmiechnął się swoim pluszowym pyszczkiem. „Sny potrafią zabrać nas w niesamowite miejsca, prawda?”
Klocus zaterkotał. „Lepki miód… Muszę to zapisać! Może następnym razem się uda!”
Zygzak roześmiał się. Czuł się szczęśliwy. Może i dywan był jego codziennością, ale teraz wiedział, że nawet w najzwyklejszym pokoju, tuż nad głową, kryje się świat pełen niezwykłych możliwości. Wystarczy tylko… zamknąć oczy i pomarzyć.
A kto wie? Może dzisiaj Klocus wymyśli jeszcze lepszą rampę? Nawet jeśli nie dosięgnie sufitu, zabawa i tak będzie przednia!