Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Głęboko, głęboko pod starą, wysłużoną kanapą, w krainie zapomnianych skarbów i okruszków po niedzielnym ciastku, mieszkał sobie Pan Kurz.
Nie był to byle jaki kurz. O, nie! Pan Kurz był kłębkiem kurzu niezwykle ciekawskim, o puszystości godnej najlepszej waty cukrowej i oczach jak dwa maleńkie ziarenka maku, które potrafiły dostrzec najdrobniejszy szczegół w półmroku podkanapowego świata.
Jego domem była przytulna przestrzeń między nogą kanapy a ścianą. Miał tam wszystko, czego kurzowa dusza mogła zapragnąć: miękki dywanik z pajęczyny utkanej przez zaprzyjaźnioną Panią Pająkową, zapas okruszków na czarną godzinę i towarzystwo.
A towarzystwo miał przednie! Był Guzik Bonifacy, stary, mosiężny guzik, który odpadł kiedyś od eleganckiego płaszcza i opowiadał historie z czasów, gdy świat na zewnątrz był zupełnie inny. Był też Okruszek Czesław, kawałek drożdżówki z kruszonką, wieczny optymista, który nawet w obliczu największego zagrożenia potrafił znaleźć powód do chichotu.
Największym zagrożeniem w świecie Pana Kurza była, rzecz jasna, Rycząca Bestia.
Tak właśnie mieszkańcy podkanapowej krainy nazywali odkurzacz. Pojawiał się znienacka, zwykle w sobotnie poranki, wsysając wszystko na swojej drodze z ogłuszającym rykiem. Opowieści o jego niszczycielskiej sile mroziły kurz w żyłach.
Pan Kurz, mimo swojej ciekawości, panicznie bał się Ryczącej Bestii. Na sam dźwięk jej zbliżania się, wciskał się w najciemniejszy kąt, drżąc jak osika.
„Spokojnie, maluchu,” mruczał poczciwie Guzik Bonifacy. „Trzeba tylko znaleźć dobrą kryjówkę i przeczekać. Bestia w końcu odejdzie.”
„Albo nas wessie i przerobi na… na kurzową zupę!” chichotał Okruszek Czesław, choć i jemu głos lekko drżał.
Pewnego wieczoru, gdy księżyc zaglądał przez okno, rzucając długie cienie na dywan, Pan Kurz poczuł dziwny niepokój. Świat pod kanapą, choć bezpieczny, wydawał mu się nagle… trochę nudny.
„Ach, gdybym tylko nie bał się tak bardzo,” westchnął cichutko. „Może za kanapą jest coś ciekawego? Może inne krainy?”
Z tymi myślami zasnął, wtulony w miękką pajęczynę.
I wtedy zaczął się sen. Sen tak dziwny, że bardziej dziwny już być chyba nie mógł.
Śniło mu się, że stoi na skraju wielkiej, nieznanej przestrzeni. A przed nim… stała Rycząca Bestia. Ale była inna. Nie ryczała. Nie warczała. Stała cicho, a jej długa, lśniąca rura zdawała się zapraszać do środka, świecąc delikatnym, ciepłym światłem.
Pan Kurz poczuł, jak strach miesza się z ciekawością. Coś pchało go do przodu.
Zrobił jeden mały, puszysty kroczek. Potem drugi.
Bestia nadal milczała. Jej otwór wyglądał teraz jak wejście do tajemniczej jaskini.
Nagle poczuł delikatne ssanie. Ale nie było ono gwałtowne ani przerażające. Raczej jak łagodny wietrzyk, który uniósł go w górę.
Frunął! Leciał przez długi, kręty tunel. Wokół niego migotały inne drobinki kurzu, niczym małe gwiazdki. Mijał zapomniane skarby – kolorowe koraliki, zagubione spinacze, a nawet całą armię skarpetek bez pary, które machały do niego przyjaźnie.
To nie była straszna podróż! To była przygoda! Jak zjeżdżalnia w wesołym miasteczku!
W końcu wylądował miękko na czymś puszystym. Rozejrzał się zdumiony. Był wewnątrz Bestii, w jej worku. Ale nie było tu ciemno i strasznie. Wręcz przeciwnie! Było jasno, przestronnie, a wokół niego siedziały inne zagubione przedmioty, które… urządziły sobie przyjęcie!
Stary żeton do gry śpiewał piosenkę, kilka długopisów bez wkładów grało w karty, a gromadka kolorowych klocków budowała fantazyjny zamek.
„Witaj!” zawołał do niego jeden z klocków. „Jesteś nowy? Nie martw się, tu jest całkiem fajnie. Czasem nas stąd zabierają, ale potem znów jest miejsce dla nowych gości!”
Pan Kurz zrozumiał. Rycząca Bestia nie była potworem. Ona po prostu… sprzątała. A jej wnętrze było tylko tymczasowym przystankiem, kolejnym miejscem, gdzie można było przeżyć coś ciekawego.
Obudził się nagle pod swoją kanapą. Serce biło mu mocniej, ale nie ze strachu. Czuł się dziwnie odważny.
Spojrzał na śpiącego Guzika Bonifacego i chrapiącego cichutko Okruszka Czesława.
Kilka dni później, w sobotni poranek, rozległ się znajomy dźwięk. Rycząca Bestia nadchodziła.
Pan Kurz poczuł ukłucie strachu, ale tym razem nie sparaliżowało go ono. Zamiast wciskać się w najdalszy kąt, przycupnął tylko za nogą kanapy, obserwując z ciekawością zbliżającą się rurę.
Wiedział, że nadal musi być ostrożny. Ale teraz rozumiał Bestię trochę lepiej. I wiedział, że nawet jeśli kiedyś go wessie, to może być początek zupełnie nowej, nieoczekiwanej przygody.
Świat pod kanapą nadal był jego domem, ale teraz wydawał się jakby większy, pełen możliwości. A Pan Kurz? Cóż, Pan Kurz był gotów odkrywać go na nowo, z odrobiną mniejszym strachem i całą masą nowej, kurzowej odwagi.