Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Głęboko w trawie, na łące pachnącej wieczornym chłodem, obudziła się malutka Kropelka Rosy.
Urodziła się właśnie na białym, delikatnym płatku polnej stokrotki, gdy tylko ostatnie promienie słońca schowały się za horyzontem.
Kropelka była idealnie okrągła i przejrzysta jak najczystsze szkło. Odbijała w sobie gwiazdy migoczące na ciemnym niebie niczym maleńkie diamenty.
„Och, jak tu pięknie!” – pomyślała, rozglądając się dookoła.
Świat nocą był magiczny. Słychać było ciche cykanie świerszczy, szum wiatru w wysokich trawach i tajemnicze szepty innych nocnych mieszkańców łąki.
Kropelka czuła się bezpiecznie na miękkim płatku stokrotki. Kołysała się lekko, gdy wiatr poruszał kwiatkiem.
Nagle usłyszała tuż obok charakterystyczne skrzypienie. To był Pan Świerszcz, który stroił swoje niewidzialne skrzypeczki przed wieczornym koncertem.
„Dobry wieczór, Panie Świerszczu!” – zawołała Kropelka cichutko, ale dźwięcznie.
Pan Świerszcz przerwał strojenie i spojrzał w jej stronę swoimi wielkimi, czarnymi oczami.
„Aaa, witaj, maleńka. Nowa jesteś, co?” – zapytał, pocierając łapką o łapkę.
„Tak! Dopiero co się pojawiłam. Jestem Kropelka.” – przedstawiła się z dumą.
„Ładnie tu, prawda?” – dodała, wpatrując się w księżyc, który wyglądał jak srebrny rogalik zawieszony na niebie.
„Ano, ładnie, ładnie,” – mruknął Świerszcz. – „Korzystaj, póki możesz. Bo jak tylko Słońce wstanie, to po tobie. Pssssyt… i znikniesz.”
Kropelka zamarła. Zniknie? Jak to zniknie?
„Ale… ale ja nie chcę znikać!” – zawołała przestraszona. – „Chcę zobaczyć, jak wygląda dzień! Chcę zobaczyć te kolorowe motyle, o których szumią trawy, i pszczoły, które tak głośno bzyczą!”
Płatki stokrotki zadrżały lekko wraz z jej emocjami.
Pan Świerszcz westchnął. „Taka już kolej rzeczy, maleńka. Słońce ogrzewa ziemię, a rosa… cóż, rosa zmienia się w parę i unosi do nieba.”
Kropelka poczuła, jak robi jej się smutno. Ale zaraz potem poczuła też coś innego – upór!
„Nie! Ja nie zniknę!” – postanowiła. – „Schowam się tak dobrze, że Słońce mnie nie znajdzie!”
Spróbowała wtulić się mocniej w zagłębienie płatka. Starała się być jak najmniejsza i jak najmniej widoczna.
„Heh, powodzenia,” – zaśmiał się cicho Świerszcz i zaczął grać swoją wieczorną melodię. Delikatne dźwięki popłynęły nad łąką.
Po chwili na tym samym płatku wylądowała Biedronka Basia. Była bardzo zmęczona po całym dniu pracy przy zjadaniu mszyc.
„Ojej, przepraszam, czy mogę tu na chwilkę przysiąść?” – zapytała, widząc Kropelkę.
„Jasne, miejsca jest dużo,” – odpowiedziała Kropelka, wciąż lekko naburmuszona myślą o poranku.
„Coś się stało? Wyglądasz na zmartwioną,” – zauważyła Basia, poprawiając swoje czerwone skrzydełka w czarne kropki.
Kropelka opowiedziała Basi o swojej rozmowie ze Świerszczem i o tym, że nie chce zniknąć.
Basia uśmiechnęła się ciepło. „Rozumiem cię, maleńka. Ale wiesz, słońce wcale nie jest takie złe. Jest ciepłe i miłe. Dzięki niemu kwiaty rosną, a my, biedronki, możemy latać i szukać jedzenia.”
„Ale ja przez nie zniknę!” – upierała się Kropelka.
„Może to nie jest takie zniknięcie na zawsze?” – zastanowiła się Basia. – „Może to tylko zmiana?”
Zanim Kropelka zdążyła odpowiedzieć, nadleciał Miron, duży Motyl Nocny o aksamitnych, szarych skrzydłach.
Latał bezszelestnie, jak duch.
„Słyszałem waszą rozmowę,” – szepnął Miron, przysiadając na sąsiednim kwiatku. – „Pan Świerszcz ma trochę racji, ale Basia też.”
Kropelka spojrzała na niego z ciekawością.
„Widzisz, Kropelko,” – zaczął Miron swoim łagodnym głosem – „wszystko w naturze krąży. Noc ustępuje dniowi, a dzień nocy. Księżyc świeci dla nas, nocnych stworzeń, a Słońce dla tych dziennych.”
„Ty jesteś dzieckiem nocy i chłodu,” – kontynuował. – „Gdy przychodzi ciepło Słońca, zmieniasz się w leciutką parę. Unosisz się wysoko, do chmur. Ale nie znikasz na zawsze.”
„Naprawdę?” – Kropelka poczuła iskierkę nadziei.
„Naprawdę,” – potwierdził Miron. – „Potem, gdy znów zrobi się chłodno, wracasz na ziemię. Może nie dokładnie w to samo miejsce, ale znów będziesz kropelką rosy na jakimś liściu czy płatku. To taka podróż.”
Kropelka zamyśliła się. Podróż? Zmiana? To brzmiało znacznie lepiej niż „zniknięcie”.
Pan Świerszcz przestał na chwilę grać. „Widzisz? Mówiłem, że taka kolej rzeczy. Nie ma co się smucić.”
Noc powoli dobiegała końca. Niebo na wschodzie zaczęło jaśnieć. Najpierw pojawił się blady róż, potem pomarańcz, a w końcu złoto.
Kropelka poczuła pierwsze, delikatne ciepło.
Zamiast strachu, poczuła ciekawość. Rozejrzała się. Świat o poranku wyglądał zupełnie inaczej niż w nocy. Kolory były żywsze, powietrze pachniało inaczej.
Zobaczyła pierwsze dzienne motyle budzące się na kwiatach obok. Były tak kolorowe, jak opisywały trawy!
„Och…” – westchnęła z zachwytem.
Poczuła, jak robi się coraz lżejsza. Płatek stokrotki pod nią stawał się cieplejszy.
Spojrzała na Basię, która już smacznie spała, i na Mirona, który chował się w cieniu liścia, by przeczekać dzień.
Uśmiechnęła się do nich w myślach.
„Do zobaczenia wieczorem,” – szepnęła, chociaż wiedziała, że może pojawi się gdzieś indziej.
Ciepły promień słońca musnął ją delikatnie. Kropelka poczuła, jak unosi się lekko w powietrze, stając się niewidzialną parą.
Nie czuła już strachu, tylko spokój i ekscytację przed podróżą w górę, ku chmurom.
Wiedziała, że jest częścią czegoś większego, częścią pięknego cyklu natury.
I wiedziała, że kiedy znów nadejdzie chłodny wieczór, ona – albo inna mała kropelka, bardzo do niej podobna – znów pojawi się na jakimś płatku, gotowa podziwiać nocne niebo i słuchać koncertu Pana Świerszcza.