Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Księżyc wisiał na nocnym niebie, jak srebrna moneta rzucona na aksamitny obrus.
Co noc odbywał tę samą podróż, sunąc powoli nad śpiącym światem.
Widział dachy domów, ciche ulice, lasy szumiące w ciemności i rzeki lśniące jak wstążki.
Ale Księżyc był strasznie ciekawski.
Nie wystarczało mu patrzenie z wysoka. Chciał wiedzieć więcej.
Co się dzieje tam, na dole, kiedy gasną światła?
Szczególnie intrygował go jeden mały domek z dachem czerwonym jak muchomor.
W oknie tego domku wisiały wesołe, żółte zasłonki.
Mieszkał tam chłopiec o imieniu Antek.
Księżyc widział, jak co wieczór mama Antka zasuwała te zasłonki, a w pokoju zapadał półmrok.
„Co on tam robi?” zastanawiał się Księżyc. „Czy liczy barany? A może słucha bajek szeptanych przez poduszkę? Czy może pod łóżkiem chowa smoka, który je tylko okruszki ciastek?”
Tej nocy ciekawość Księżyca była większa niż zwykle. Postanowił spróbować zajrzeć do środka. To było wbrew księżycowym zasadom, ale ciekawość była silniejsza niż regulamin.
Najpierw delikatnie skierował swój promień na okno.
Ale zasłonki były grube i nieprzeźroczyste. Nic nie było widać.
„Hmm,” pomyślał Księżyc. „Może spróbuję mocniej? Jakbym był księżycowym laserem? Ale takim bardzo delikatnym, żeby nic nie przypalić.”
Skupił swoje światło w cieńszą, jaśniejszą smugę i wycelował w maleńką szparkę między zasłonkami.
To było trudne zadanie, jak próba nawleczenia srebrnej nitki na igłę z bardzo daleka, i to jeszcze z zamkniętymi oczami (gdyby Księżyc miał oczy do zamykania).
W pokoju Antka panowała już cisza. Chłopiec leżał w łóżku, ale oczy miał jeszcze otwarte. Myślał o tym, czy jutro na śniadanie będą naleśniki.
Wpatrywał się w sufit, gdzie cienie tańczyły swój nocny taniec. Czasem wyglądały jak długonogie pająki, a czasem jak statek kosmiczny.
Nagle zauważył coś dziwnego.
Jeden cień, cień pluszowego misia siedzącego na półce, poruszył się inaczej niż zwykle.
Jakby miś lekko drgnął i podrapał się za uchem. Ale misie przecież nie drapią się za uchem.
Antek zmrużył oczy. „Czyżby miś ożył?” pomyślał, ale bez strachu, raczej z rozbawieniem. „Może ćwiczy jogę po kryjomu?”
Potem zobaczył coś jeszcze.
W powietrzu, tam gdzie zwykle unosiły się niewidoczne drobinki kurzu, teraz coś migotało.
Wyglądało to jak maleńkie, srebrne iskierki, wirujące w smudze światła padającej ze szpary w zasłonkach. Jakby ktoś potrząsnął magiczną solniczką.
„Jak małe gwiazdki w pokoju,” szepnął Antek. „Albo brokat, który uciekł z lekcji plastyki.”
Księżyc na zewnątrz poczuł dreszczyk emocji. „Chyba mnie zauważył! Udało się! Jestem mistrzem podglądania!”
Postanowił być ostrożniejszy, ale ciekawość nie dawała za wygraną. Chciał zobaczyć więcej.
Przesunął swój promień troszeczkę w bok, bardzo powoli, żeby nie narobić hałasu światłem.
Teraz światło padło na rysunek przypięty do ściany pinezką.
Antek narysował wielką, kolorową rakietę kosmiczną z płomieniami buchającymi z dysz. Obok rakiety narysował uśmiechniętego kosmitę z trzema oczami i antenką na głowie.
W księżycowym świetle rakieta wyglądała, jakby naprawdę lśniła metalicznie, a płomienie zdawały się drgać. Nawet kosmita jakby mrugnął jednym ze swoich trzech oczu.
Przez chwilę Antek miał wrażenie, że rakieta zaraz wystartuje prosto z kartki papieru, zabierając ze sobą kosmitę i może nawet jego skarpetkę leżącą na podłodze.
Uśmiechnął się pod nosem.
„Co to za dziwne światło?” mruknął cicho w stronę okna. „Czy to jakiś świetlik zabłądził? A może to latarka nocnego elfa, który szuka zagubionych snów?”
Księżyc usłyszał ten szept. Oczywiście, nie dosłownie, bo dźwięki nie podróżują w kosmosie, ale fale ciekawości Antka dotarły aż do niego.
Ale poczuł pytanie Antka jak delikatne muśnięcie. Poczuł się trochę jak detektyw przyłapany na gorącym uczynku.
Nie mógł odpowiedzieć słowami. Ale mógł odpowiedzieć światłem. Postanowił się trochę pobawić.
Delikatnie zaczął pulsować swoim promieniem.
Raz jaśniej, raz słabiej. Jakby wysyłał świetlny kod Morse’a.
Na ścianie, obok rysunku rakiety, pojawiły się migoczące plamki.
Jakby ktoś rozsypał garść srebrnego brokatu albo jakby małe duchy grały w berka.
Antek obserwował to zafascynowany.
Podniósł palec i spróbował dotknąć jednej z plamek na ścianie. Chciał złapać jedną iskrę.
Oczywiście, to było tylko światło, ale zabawa była przednia. Czuł się jak dyrygent świetlnej orkiestry.
Księżyc bawił się razem z nim.
Przesuwał swoją smugę światła, tworząc na ścianie powolne fale.
Jakby małe, świetliste morze kołysało się w pokoju, a na jego falach pływały cienie zabawek.
Potem znów zamigotał, jakby puszczał do Antka oko. Albo jakby kichnął światłem.
Antek zachichotał cicho. Odpowiedział mrugając powoli oczami.
Już nie zastanawiał się, czy to świetlik, czy sen, czy elf.
Po prostu cieszył się tą cichą, świetlistą zabawą. Było to o wiele ciekawsze niż liczenie baranów.
Czuł się tak, jakby dzielił z kimś nocną tajemnicę. Tajemnicę migoczącą na ścianie.
Księżyc też był zadowolony. Bardzo zadowolony.
Wreszcie dowiedział się czegoś więcej niż tylko tego, jak wyglądają dachy domów i gdzie koty chodzą nocą na spacery.
Poczuł bliskość tego małego, śpiącego świata za żółtymi zasłonkami.
Zobaczył tańczące cienie, iskrzący kurz jak gwiezdny pył i rakietę gotową do lotu.
I pobawił się z chłopcem, który nie spał, używając swojego najlepszego, księżycowego poczucia humoru.
Powoli, powieki Antka stawały się coraz cięższe. Nawet najciekawsza zabawa ze światłem męczy.
Świetliste fale na ścianie kołysały go do snu, jak najłagodniejsza kołysanka.
Ostatkiem sił szepnął w stronę okna: „Dobranoc, światełko. Dzięki za zabawę.”
I zasnął z uśmiechem na twarzy, śniąc o podróży rakietą z misiem i trójokim kosmitą.
Księżyc zobaczył, że chłopiec śpi. Westchnął z zadowoleniem (oczywiście po księżycowemu, bezgłośnie).
Jego misja podglądania dobiegła końca. Pora wracać do zwykłych obowiązków – oświetlania drogi nocnym markom i posrebrzania dachów.
Delikatnie wycofał swój skupiony promień ze szpary w zasłonkach. Zrobił to tak ostrożnie, jakby wyciągał rękę z puszki z ciastkami, żeby nikt nie zauważył.
Znów rozlał swoje światło równomiernie, otulając cały dom miękką, srebrną poświatą.
Czuł się trochę zmęczony tą zabawą w chowanego, ale bardzo szczęśliwy.
To była jego mała, sekretna przygoda. Najlepsza od czasu, gdy przez przypadek oświetlił drogę zagubionej sowie, która szukała swoich okularów.
Następnego ranka Antek obudził się wypoczęty i pełen energii.
Przez chwilę zastanawiał się, czy ta zabawa ze światłem na ścianie naprawdę się wydarzyła.
Może to był tylko piękny sen, wywołany zjedzeniem zbyt dużej ilości budyniu na kolację?
Spojrzał na rysunek rakiety. Wydawała się zwyczajna, papierowa. Kosmita też stał nieruchomo.
Ale kiedy spojrzał w okno, na poranne, jeszcze blade niebo, gdzie czasem widać resztkę Księżyca jak ułamany paznokieć olbrzyma…
Uśmiechnął się szeroko.
Miał wrażenie, że Księżyc też się do niego uśmiecha. Takim swoim, księżycowym uśmiechem.
I od tej pory Antek zawsze czekał na noc.
Bo wiedział, że tam wysoko, nad jego domem, wisi nie tylko srebrna moneta.
Ale też wielki, ciekawski przyjaciel, który czasem lubi zajrzeć przez zasłonkę i puścić świetliste oko.