Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Dawno, dawno temu, w maleńkiej wiosce ukrytej pośród wzgórz, gdzie trawa szeptała kołysanki, a drzewa opowiadały bajki wietrze, mieszkał mały gnom imieniem Gucio.
Gucio był… grymaśny. Nie lubił śmiechu, za głośnych piosenek, ani porannego słońca, które ośmielało się zaglądać do jego pieczarkowego domku.
Pewnego dnia, do wioski przybył wędrowny muzykant z cytrą. Zaczął grać wesołe melodie, takie skoczne i lekkie, że nagle, zupełnie niespodziewanie, ludzie zaczęli się śmiać.
Najpierw cicho, chichocząc jak strumyk, potem głośniej, aż cały rynek rozbrzmiewał salwami śmiechu. To była Epidemia Chichotu!
Wszyscy się śmiali – piekarz, który upiekł za dużo pączków, kowal, który zgubił młotek, nawet poważny sołtys, który zapomniał, gdzie położył swoje okulary. Śmiali się dzieci, śmiali się staruszkowie, śmiały się nawet kury, gdacząc wesoło. Wszyscy, oprócz Gucia.
Gucio zatkał uszy i schował się w swoim pieczarkowym domku. „Co to za hałas!” mruczał pod nosem. „Czy nie mogą być ciszej?”
Ale śmiech docierał nawet przez ściany pieczarki. Wyszedł więc z domu, z miną kwaśną jak niedojrzała cytryna, i zobaczył, co się dzieje.
Na środku rynku tańczyła dziewczynka, Róża, śmiejąc się w głos. Jej śmiech był jak dzwoneczki, czysty i radosny.
Gucio spojrzał na nią spode łba, ale nagle… poczuł, jak kąciki jego ust drgają. Nie chciał się śmiać! To było niedorzeczne! Ale śmiech Róży był tak zaraźliwy, jak ciepło słoneczne.
Zanim się zorientował, Gucio chichotał cicho, a potem coraz głośniej. Najpierw nieśmiało, zakrywając usta ręką, a potem już całym sercem, brzuchem, aż pieczarka w jego domku zaczęła drżeć od wesołych wibracji.
Śmiał się z Różą, śmiał się z pączków piekarza, śmiał się z kowala bez młotka i z sołtysa szukającego okularów na nosie.
Kiedy słońce zaczęło chować się za wzgórzami, muzyka ucichła, a Epidemia Chichotu powoli ustępowała. Ludzie, zmęczeni śmiechem, ale szczęśliwi, wracali do swoich domów. Gucio też wrócił do swojego pieczarkowego domku, ale tym razem nie był już grymaśny. Na jego twarzy gościł cień uśmiechu.
Może śmiech nie jest taki zły, pomyślał Gucio, zamykając oczy. Może nawet… jest całkiem miły. I zasnął, śniąc o dzwoneczkowym śmiechu Róży i o tym, że jutro może znowu się pośmieje. Bo czasami, nawet grymaśne gnomy potrzebują trochę śmiechu, żeby poczuć się lepiej.