Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Franek był małym chłopcem o oczach ciekawych jak dwa guziczki i głowie pełnej pytań, które fruwały niczym niesforne motyle.
Leżał już w swoim łóżku, pod kołdrą w rakiety, ale sen jakoś nie chciał przylecieć.
Gwiazdy zaglądały przez okno, a księżyc świecił jak wielka, srebrna latarnia.
Franek przewracał się z boku na bok.
Nagle poczuł, jak coś łaskocze go w środku, wspina się po gardle i… HAAAAAA-UUUU!
Wielkie, soczyste ziewnięcie wymknęło mu się z buzi, aż zatrzęsły się rakiety na kołdrze.
Franek zamrugał.
„Hmm,” pomyślał, drapiąc się po nosie. „Ciekawe, gdzie poszło to moje ziewnięcie?”
Czy po prostu zniknęło? Rozpłynęło się w powietrzu jak para z gorącej herbaty?
A może… może ziewnięcia mają swoje sekretne życie?
Franek wytężył wzrok. W słabym świetle księżyca dostrzegł coś niezwykłego.
Tuż przed jego nosem unosił się maleńki, puszysty obłoczek, ledwo widoczny, jak kłębek najdelikatniejszej waty cukrowej.
Obłoczek zadrgał i pomknął w stronę uchylonego okna.
„To moje ziewnięcie!” szepnął Franek z przejęciem. „Ucieka!”
Serce zabiło mu mocniej. Musiał sprawdzić, dokąd ono leci!
Cichutko jak myszka, Franek wysunął się spod kołdry. Stąpał na paluszkach po zimnej podłodze, żeby nie obudzić rodziców śpiących w pokoju obok.
Jego ziewnięcie, które postanowił w myślach nazwać Ziewkiem, wypłynęło przez okno na nocne powietrze.
Franek podbiegł do okna i wychylił się ostrożnie.
Na zewnątrz unosiło się już kilka takich puszystych Ziewków! Jedne były większe, inne mniejsze, wszystkie lekko połyskiwały w blasku księżyca.
Tańczyły w powietrzu jak małe, niewidzialne duszki.
„Muszę je śledzić!” postanowił Franek.
Narzucił na ramiona swoją ulubioną, miękką kołdrę w rakiety, która teraz stała się jego peleryną super-odkrywcy, i cichutko wymknął się z domu przez drzwi tarasowe.
Noc była cicha i pachniała wilgotną ziemią i kwiatami z ogródka babci.
Franek szedł na paluszkach po trawie, która łaskotała go w stopy.
Ziewki unosiły się nad grządkami z warzywami, nad śpiącymi różami, a potem poleciały w stronę ulicy.
Franek podążał za nimi, chowając się za krzakami i drzewami, żeby go nie zauważyły.
Widział, jak jeden Ziewek delikatnie połaskotał w nos śpiącego na płocie kota sąsiadów. Kot tylko mruknął przez sen i machnął łapką.
Inny Ziewek zakręcił się wokół latarni, sprawiając, że jej światło na chwilę zamigotało.
Kilka Ziewków wleciało do ogrodu pana Kazimierza i zaczęło przestawiać jego ogrodowe krasnale. Jeden krasnal, który zawsze łowił ryby, teraz trzymał w ręku konewkę!
Franek zachichotał cicho pod swoją kołdrą-peleryną.
Ziewki były całkiem zabawne!
Nagle wszystkie Ziewki skierowały się w stronę starego parku na końcu ulicy.
Franek pobiegł za nimi, starając się nie zgubić ich z oczu.
W parku, pod wielką, płaczącą wierzbą, która wyglądała jak śpiący olbrzym z długimi, zielonymi włosami, zebrało się mnóstwo Ziewków.
Było ich chyba ze sto! Wirowały powoli wokół pnia drzewa.
Franek schował się za grubym kasztanowcem i wytężył słuch.
Usłyszał cichutkie szepty, jakby szum liści albo brzęczenie maleńkich skrzydełek.
Ziewki szeptały coś do starej wierzby!
Czyżby opowiadały jej sekrety? Może mówiły, kto w okolicy jest już bardzo śpiący? Kto miał ciężki dzień w pracy? A kto potrzebuje kolorowych snów?
Wydawało się, że Ziewki to tacy mali posłańcy senności.
Nagle jeden, wyjątkowo puszysty Ziewek, oderwał się od grupy i podpłynął prosto do kasztanowca, za którym chował się Franek.
Franek wstrzymał oddech. Serce waliło mu jak młotem.
Ziewek zatrzymał się tuż przed jego twarzą. Wyglądał jak mała, przezroczysta chmurka z ciekawymi oczkami, które błyszczały jak drobinki kurzu w słońcu.
Franek i Ziewek patrzyli na siebie przez chwilę.
Potem Ziewek delikatnie, jak muśnięcie piórka, dotknął nosa Franka.
I stało się coś dziwnego.
Franek poczuł, jak ogarnia go fala ciepła i senności. Powieki zrobiły mu się ciężkie jak z ołowiu.
Otworzył szeroko buzię i… HAAAAAA-UUUUUUU!
Jeszcze większe, jeszcze bardziej soczyste ziewnięcie wyleciało z Franka, uwalniając kolejnego, puszystego Ziewka.
Nowy Ziewek zatańczył radośnie w powietrzu i dołączył do reszty zgromadzonej pod wierzbą.
Franek patrzył, jak wszystkie Ziewki, niczym stado świetlistych owieczek, zaczynają unosić się coraz wyżej i wyżej.
Leciały w stronę księżyca, stając się coraz mniejsze i bardziej przezroczyste, aż w końcu zniknęły zupełnie, jakby rozpłynęły się w nocnym niebie.
Franek poczuł, że ledwo stoi na nogach. Był tak śpiący, jak jeszcze nigdy w życiu.
Opatulony swoją kołdrą-peleryną, powlókł się na paluszkach z powrotem do domu.
Wszedł cichutko do swojego pokoju i wskoczył do łóżka.
Kołdra w rakiety była teraz cudownie ciepła i miękka.
Franek zamknął oczy, a w jego głowie wciąż tańczyły małe, puszyste Ziewki.
Uśmiechnął się.
Teraz już wiedział, gdzie chodzą ziewnięcia. Mają swoje nocne sprawy, swoje małe psoty i ważne zadania – przypominają światu, że czas już spać.
Z tą myślą Franek zasnął głęboko, zanim zdążył policzyć choćby jedną rakietę na swojej kołdrze.
Śniły mu się puszyste obłoczki latające wśród gwiazd.