Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Hania leżała już w swoim cieplutkim łóżeczku.
Miękka kołderka pachniała słodkimi truskawkami i nadchodzącym snem.
Mama dała jej całusa w czoło, zgasiła duże światło na suficie, zostawiając tylko małą, przytulną lampkę nocną w kształcie uśmiechniętego, żółtego księżyca.
W pokoju zrobiło się cicho.
Prawie zupełnie cicho.
Bo w brzuszku Hani coś zaczęło delikatnie łaskotać.
Coś malutkiego, kręcącego się i bardzo, bardzo wesołego.
To był chichot.
Ale nie taki zwykły, codzienny chichotek, który pojawia się na chwilkę i znika.
O nie! To był Super Chichot Zebrany Po Całym Fantastycznym Dniu Pełnym Zabawy.
Bo dzisiaj Hania miała naprawdę wspaniały dzień.
Rano bawiła się z tatą w groźnych, ale śmiesznych piratów, którzy szukali skarbu pod dywanem.
Potem zbudowała z klocków wieżę tak wysoką, że prawie dotykała sufitu (no, może trochę niższą, ale i tak była imponująca!).
A po południu goniła kolorowe motyle w ogrodzie, śmiejąc się głośno za każdym razem, gdy jakiś usiadł jej na nosie.
Przez cały ten czas w jej brzuszku zbierały się małe, radosne chichotki.
I teraz, gdy nadeszła pora snu, wszystkie te chichotki postanowiły urządzić sobie ostatnią, sekretną, chichoczącą imprezkę właśnie tam, w środku.
„Hihihi,” zachichotało cichuteńko, jakby mała myszka chrupała ziarenko.
Hania przycisnęła dłoń do brzucha, próbując je uspokoić.
„Ciii, chichotku kochany, już pora spać,” szepnęła do kołderki.
Ale ten Super Chichot wcale nie miał ochoty spać.
Był zbyt rozbrykany, zbyt pełen energii po całym dniu przygód. Wirował w brzuszku jak mały bączek, podskakiwał i łaskotał od środka coraz mocniej i mocniej.
„Hihihi-hoho! Cha-cha!” – tym razem chichot był już głośniejszy, prawie jak dzwoneczek.
Hania szybko zakryła usta dłonią, żeby stłumić dźwięk, ale było już za późno.
Jeden mały, wyjątkowo uparty i psotny chichotek znalazł drogę na zewnątrz.
Wyskoczył Hani prosto z buzi! Wyglądał jak maleńka, przezroczysta, iskrząca się złotymi drobinkami banieczka mydlana.
Ale ta banieczka wcale nie pękła, jak zwykłe bańki mydlane.
O nie! Zawisła na moment w powietrzu tuż przed nosem Hani, zadrżała wesoło, jakby mówiła „A kuku!” i… frunęła wesoło w górę!
„Ojej!” – Hania aż usiadła prosto na łóżku, przecierając oczy ze zdumienia.
Jej własny, osobisty chichotek właśnie uciekł!
Nazwała go w myślach Chichotkiem Łobuziakiem, bo od razu było widać, że ma ochotę na psoty.
Chichotek Łobuziak zatańczył w powietrzu śmiesznego pirueta, odbił się z cichym brzęknięciem od pluszowego nosa misia Tymka, który siedział na poduszce, i z lekkim „ping!” usiadł na abażurze nocnej lampki.
Zaczął się tam kołysać w przód i w tył, tak że cień uśmiechniętego księżyca na suficie zaczął wesoło tańczyć.
„Chichotku, łobuziaku jeden, wracaj natychmiast!” szepnęła Hania, wyciągając ostrożnie rękę w jego stronę.
Ale Chichotek tylko zatrzepotał swoimi niewidzialnymi, iskrzącymi skrzydełkami i jednym szybkim susem śmignął pod łóżko.
Hania westchnęła cicho. Ostrożnie, żeby nie narobić hałasu, zsunęła nogi z pościeli na miękki dywan.
Na paluszkach, jak mały szpieg, podeszła do krawędzi łóżka i zajrzała w mrok pod spodem.
Pod łóżkiem, jak to zwykle bywa, mieszkały przytulne kurzowe kotki, leżała jedna zapomniana, zielona kredka i drzemał sobie spokojnie jeden bardzo duży, stary kapeć taty.
I teraz, wśród tych wszystkich skarbów, mieszkał tam również Chichotek Łobuziak.
Iskrzył wesoło tuż obok wielkiego kapcia, jakby chciał się z nim zaprzyjaźnić.
„Hihi!” – zdawał się mówić cichutko – „Tutaj mnie na pewno nie znajdziesz! To moja nowa kryjówka!”
„Ale ja cię doskonale widzę,” szepnęła Hania, uśmiechając się lekko. „Jesteś jaśniejszy niż wszystkie gwiazdki na niebie.”
Spróbowała go delikatnie złapać, ale był szybszy niż mrugnięcie okiem.
Przeleciał jej zwinnie między palcami i pomknął w stronę półki z jej ulubionymi książkami.
Usiadł na grzbiecie bajki o Czerwonym Kapturku, kołysząc się lekko.
„Czy ty naprawdę chcesz, żebym cię goniła po całym pokoju w środku nocy?” zapytała Hania, udając trochę zniecierpliwioną, chociaż w głębi duszy trochę ją to bawiło.
Chichotek zadrżał radośnie, a jego światełko zamigotało jeszcze jaśniej. Wyglądało na to, że właśnie na to czekał! Na małą, nocną zabawę w chowanego.
Zaczął przeskakiwać z książki na książkę, jak mała, świecąca piłeczka pingpongowa.
„Hop!” wylądował na grubej okładce „Lokomotywy”. „Hip!” odbił się od obrazka jednej z „Trzech Świnek”. „Hopsasa!” zrobił salto i usiadł na wielkiej księdze z obrazkami dinozaurów.
Hania usiadła na miękkim dywanie po turecku i westchnęła głęboko.
Wiedziała, że krzykiem i gonitwą nic nie zdziała. Chichotek tylko by się bardziej rozbrykał i rozchichotał.
Przypomniała sobie, jak mama uspokajała ją, gdy była bardzo, bardzo podekscytowana albo zmęczona po całym dniu.
Śpiewała jej cichutko kołysankę.
Hania zamknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki oddech i zaczęła bardzo, bardzo cichutko nucić.
„Aaa, kotki dwa, szarobure obydwa…”
Śpiewała najciszej jak umiała, jej głos był jak delikatny szept wiatru.
Chichotek Łobuziak, który właśnie przymierzał się do skoku z tyranozaura na triceratopsa, nagle zatrzymał się w pół ruchu.
Przestał podskakiwać.
Jego złote światełko jakby trochę przygasło, stało się łagodniejsze, spokojniejsze, bardziej jak ciepły płomyk świecy niż roziskrzona petarda.
Hania śpiewała dalej, kołysząc się lekko w rytm spokojnej melodii.
„…jak się kotki rozigrały, to Hanię wnet obudziły…” – trochę zmieniła słowa kołysanki, żeby pasowały do sytuacji.
Chichotek powoli, bardzo powoli, jakby z wahaniem, zsunął się z książki o dinozaurach.
Nie leciał już tak szybko i chaotycznie. Unosił się teraz łagodnie w powietrzu, jak płatek dmuchawca niesiony przez delikatny wietrzyk.
Podleciał bliżej Hani, coraz bliżej.
Zatrzymał się tuż przed jej nosem, pulsując spokojnym, ciepłym, złotym światłem. Już nie wyglądał jak łobuziak.
Teraz wyglądał na trochę zmęczonego po tych wszystkich psotach.
„Byłeś dzisiaj bardzo dzielnym i pracowitym chichotkiem,” szepnęła Hania bardzo łagodnie. „Miałeś naprawdę dużo pracy. Rozśmieszałeś mnie przez cały, długi dzień.”
Chichotek zadrżał delikatnie w powietrzu, jakby się zgadzał i był z siebie dumny.
„Ale teraz już naprawdę czas odpocząć,” dodała Hania, otwierając lekko buzię i uśmiechając się do niego zachęcająco.
Chichotek zrozumiał.
Powolutku, jakby trochę niechętnie, bo zabawa była przednia, ale jednak posłusznie, wpłynął z powrotem do jej buzi.
Hania poczuła w środku, w brzuszku, przyjemne, ciepłe mrowienie. To już nie było łaskotanie.
Teraz było to miłe uczucie spokoju, zadowolenia i słodkiego zmęczenia po dniu pełnym radości.
Hania wróciła cichutko do swojego łóżeczka.
Wtuliła policzek w miękką poduszkę.
Uśmiechnięty księżyc na lampce rzucał na pokój łagodne, senne światło.
Kurzowe kotki pod łóżkiem spały zwinięte w kłębuszki. Miś Tymek na poduszce też już smacznie spał.
I Chichotek w brzuszku Hani też już spał.
Zwinął się w małą, cieplutką, złotą kuleczkę i pewnie śnił już o jutrzejszych zabawach i nowych powodach do śmiechu.
Hania zamknęła oczy.
Poczuła, jak sen delikatnie otula ją jak najmiększy, najprzytulniejszy kocyk na świecie.
„Dobranoc, mój mały Chichotku,” szepnęła w myślach, zanim odpłynęła do krainy snów.
I zasnęła, z lekkim, ledwo widocznym uśmiechem na ustach.
Bo wiedziała już na pewno, że nawet najbardziej rozbrykany i psotny chichotek potrzebuje czasem odpoczynku.
Potrzebuje ciszy i snu, żeby rano znów mieć siłę do radosnego chichotania.
I wiedziała też, że taki chichotek zawsze wraca tam, gdzie jest mu najlepiej – blisko ciepłego, kochającego serduszka.
A jutro? Kto wie, co przyniesie jutro?
Może znów będzie tyle powodów do śmiechu, że pojawi się kolejny Chichotek Łobuziak?
To bardzo możliwe!
Ale na razie była noc.
Czas na odpoczynek i kolorowe sny.
Ciiii… Dobranoc.