Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Tymek leżał już w swoim łóżku, pod kołdrą w kolorowe rakiety.
Oczy same mu się zamykały, bo dzień był naprawdę wyjątkowy.
Najpierw była bitwa na poduszki z tatą, która skończyła się tym, że tata udawał wielkiego, pokonanego potwora z pierza.
Tymek chichotał tak głośno, że aż bolał go brzuch.
Później były lody truskawkowe z babcią w parku i karmienie bardzo wybrednych kaczek, które kręciły nosami (a raczej dziobami) na suchy chleb.
Znowu chichot, tym razem taki bardziej bulgoczący, jak bąbelki w oranżadzie.
Na koniec dnia mama czytała mu śmieszną książkę o małpie, która zgubiła swoje okulary i próbowała założyć na nos dwa banany.
Tymek zachichotał ostatni raz, cichutko, jak myszka pod miotłą, i wtulił twarz w poduszkę.
„Mamusiu?” szepnął, gdy mama poprawiała mu kołdrę.
„Tak, skarbie?”
„Gdzie idzie ten cały śmiech, jak już się skończy dzień?” zapytał Tymek, marszcząc czoło. „Bo dzisiaj dużo się śmiałem. Czy on tak po prostu znika?”
Mama uśmiechnęła się tajemniczo i usiadła na brzegu łóżka.
„Ależ skąd, Tymku. Śmiech nigdy tak po prostu nie znika. Byłoby szkoda, prawda?”
„No pewnie!” zgodził się chłopiec.
„Widzisz,” zaczęła mama, ściszając głos, jakby zdradzała wielki sekret, „jest ktoś taki malutki, prawie niewidzialny, kto zajmuje się zbieraniem resztek chichotu”.”
„Kto taki?” oczy Tymka zrobiły się wielkie jak spodki.
„Nazywa się Chichotek Zbieralski. Jest tak mały, że mógłby zamieszkać w twoim bucie, ale woli bardziej przewiewne miejsca, na przykład za firanką albo w kieszeni starego płaszcza taty.”
Tymek zachichotał cichutko na samą myśl.
„Chichotek ma uszy jak małe radarki i słyszy każdy, nawet najmniejszy chichot, który został po całym dniu zabawy. Kiedy ty już śpisz, on wyrusza na łowy.”
„Na łowy? Z siecią?” dopytywał Tymek.
„Czasami z malutką siatką na motyle, utkaną z pajęczej nici i blasku księżyca,” potwierdziła mama. „Łapie nią te głośne, radosne śmiechy, które odbijają się jeszcze od ścian. Wyglądają wtedy jak małe, pulsujące piłeczki światła.”
„A te ciche chichoty? Jak ten mój przed chwilą?”
„Te są delikatniejsze,” wyjaśniła mama. „Wyglądają jak drobniutki, srebrny pyłek. Chichotek zbiera je ostrożnie paluszkami lepkimi od porannej rosy albo zdmuchuje je delikatnie do specjalnej sakiewki zrobionej z płatka róży.”
Tymek wyobraził sobie malutkiego ludzika biegającego po jego pokoju z siatką i sakiewką.
„A gdzie on szuka tych śmiechów?”
„Och, wszędzie!” mama rozejrzała się po pokoju. „Sprawdza pod łóżkiem, gdzie mógł się poturlać jakiś chichot, gdy spadłeś z materaca podczas bitwy na poduszki. Zagłada do pudełka z klockami, bo tam na pewno schował się jakiś śmiech z budowania wieży. Węszy koło talerza, na którym jadłeś lody, bo tam mógł zostać słodki, truskawkowy chichot.”
„Nawet w parku?” zdziwił się Tymek.
„Oczywiście! Chichotek uwielbia parki. Zbiera chichoty, które zaplątały się w liście drzew, przykleiły do huśtawki albo schowały w piaskownicy. Czasem znajduje chichot tak stary, że pamięta jeszcze, jak babcia była małą dziewczynką!”
„Wow!” szepnął Tymek.
„A wiesz, co jest najśmieszniejsze?” kontynuowała mama. „Czasami Chichotek używa zebranych chichotów od razu. Bierze taki jeden mały, łaskoczący chichot i delikatnie smyra nim po nosie śpiącego jeża, żeby miał miłe sny. Albo rozsypuje garść perlistych chichotów nad grządką kwiatów, żeby rano piękniej pachniały.”
„Naprawdę? Łaskocze jeże?” Tymek znów cichutko zachichotał.
„A jakże! Chichotek uważa, że śmiech jest zbyt cenny, żeby leżał bezczynnie. Dlatego te najświeższe i najbardziej łaskoczące rozdaje od razu.”
„A co robi z resztą? Tymi, co zebrał do siatki i sakiewki?”
„Zanosi je do swojej kryjówki, głęboko pod korzeniami starego dębu. Tam przechowuje je w słoiczkach zrobionych z kropli deszczu. Każdy słoiczek świeci innym kolorem, w zależności od rodzaju śmiechu – głośny rechot świeci na zielono, cichy chichot na srebrno, a taki śmiech przez łzy na tęczowo.”
„Po co je tam trzyma?”
„Na specjalne okazje,” wyjaśniła mama. „Na przykład na pochmurne dni, kiedy nikomu nie chce się śmiać. Wtedy Chichotek otwiera jeden słoiczek i wypuszcza trochę zapasowego śmiechu w powietrze. I nagle ktoś, zupełnie bez powodu, zaczyna się uśmiechać.”
„Albo używa ich do ładowania baterii świetlikom,” dodała mama konspiracyjnym szeptem. „Albo do tkania najlżejszych, najbardziej kolorowych snów dla dzieci, które były wyjątkowo grzeczne.”
Tymek ziewnął szeroko. Powieki stawały się coraz cięższe.
Wyobrażał sobie małego Chichotka, jak właśnie teraz, z pełną sakiewką srebrnego pyłku, wraca pod stary dąb, żeby schować dzisiejsze skarby.
Może nawet jego ostatni, cichy chichot jest już bezpieczny w małym słoiczku z kropli deszczu?
„Więc mój śmiech nie zniknął?” upewnił się sennie.
„Nigdy, kochanie,” szepnęła mama, całując go w czoło. „Jest bezpieczny u Chichotka. I czeka, żebyś jutro nazbierał go jeszcze więcej.”
Tymek uśmiechnął się przez sen.
Już wiedział, że nawet kiedy śpi, jego radość gdzieś tam jest, zebrana ostrożnie przez małego, pracowitego Chichotka Zbieralskiego.
I to była bardzo pocieszająca myśl na dobranoc.