Kura Petronela, Która Liczyła Robaczki Zamiast Owiec

Kura Petronela, Która Liczyła Robaczki Zamiast Owiec

Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.

Głęboko w ciepłym, pachnącym sianem kurniku, gdzie księżyc zaglądał przez małe okienko, mieszkała kura imieniem Petronela.

Petronela była kurą miłą i ciekawską, o piórach lśniących jak świeżo wypolerowane kasztany. Kochała swój kurnik, swoje grzędy i swoje koleżanki – inne kury, które teraz spały smacznie wokół niej.

Słychać było tylko ciche pochrapywanie Klementyny i delikatne postukiwanie pazurków Agaty, która nawet przez sen zdawała się szukać czegoś w ściółce.

Ale Petronela nie spała.

Leżała z oczami szeroko otwartymi, wpatrując się w smugę księżycowego światła tańczącą na drewnianej ścianie.

Próbowała już wszystkiego.

Najpierw ułożyła się na lewym boku. Potem na prawym. Potem na brzuchu, z dziobem schowanym pod skrzydłem, co było dość niewygodne.

Policzyła belki na suficie. Było ich siedemnaście. Zawsze siedemnaście.

Próbowała nucić kołysankę, którą kiedyś podpatrzyła u gospodyni, tulącej swoje dziecko. Ale jej „ko ko ko” brzmiało bardziej jak pobudka niż usypianka.

Westchnęła cicho, tak żeby nie obudzić Klementyny, która potrafiła być bardzo marudna, gdy ktoś przerwał jej sen o gigantycznym ziarnie kukurydzy.

Przypomniała sobie coś, co usłyszała kiedyś od małego chłopca, syna gospodarzy. Mówił, że gdy nie może zasnąć, liczy owce.

„Owce?” pomyślała Petronela, marszcząc swoje kurze czoło (gdyby kury miały czoła, na pewno by je zmarszczyła).

„Po co liczyć owce? Są duże, wełniane i beczą. Nie ma w nich nic specjalnie usypiającego. I co najważniejsze, nie mieszkają pod ziemią!”

Petronela uważała, że liczenie czegoś, co nie ma z tobą nic wspólnego, jest trochę bez sensu.

„Trzeba liczyć coś… bardziej swojskiego,” mruknęła do siebie. „Coś, co znam i lubię. Coś…”

Jej oczy błysnęły w półmroku.

„Robaczki!”

Tak! Robaczki! Były małe, różowe, wijące się i mieszkały tuż pod kurnikiem. Były też, nie ukrywajmy, przysmakiem każdej szanującej się kury.

„To genialne!” ucieszyła się w duchu. „Będę liczyć robaczki!”

Ułożyła się wygodnie na grzędzie, zamknęła oczy i zaczęła.

„Jeden robaczek,” pomyślała, wyobrażając sobie tłustego, różowego robaczka, który właśnie wychylał łepek z ziemi. „Taki całkiem żwawy.”

„Dwa robaczki,” kontynuowała. Ten drugi był trochę chudszy, ale za to miał ambitne plany przekopania tunelu aż pod płot.

„Trzy robaczki.” Trzeci nosił na głowie maleńki kapelusik z listka koniczyny. Skąd go wziął? Petronela nie wiedziała, ale wyobraźnia działała.

„Cztery robaczki…” Ten był bardzo długi i właśnie próbował zrobić fikołka pod ziemią.

„Pięć robaczków…” Piąty opowiadał dowcip szóstemu, ale Petronela nie mogła dosłyszeć puenty.

Liczenie robaczków okazało się znacznie ciekawsze niż liczenie nudnych owiec.

Petronela uśmiechnęła się pod skrzydłem. Wyobrażała sobie całe podziemne miasto robaczków, ich małe domki z korzonków, ich ścieżki wijące się między kamykami.

„Dwadzieścia siedem robaczków…” Ten był chyba profesorem robaczkologii, bo nosił maleńkie okularki z kropelek rosy.

„Dwadzieścia osiem robaczków…” Ten zgubił drogę do domu i pytał o nią jakiegoś żuka.

Nagle Klementyna zamruczała przez sen: „Petronela… co ty tam… o robalach… gad…asz?”

„Ciii,” szepnęła Petronela. „Liczę je, żeby zasnąć. To lepsze niż owce.”

Klementyna mruknęła coś niezrozumiałego i przewróciła się na drugi bok, dalej śniąc o swojej kukurydzy.

Petronela wróciła do liczenia.

„Pięćdziesiąt trzy robaczki…” Ten był bardzo powolny i ziewał szeroko.

„Pięćdziesiąt cztery robaczki…” Ten niósł na grzbiecie okruszek chleba, pewnie na kolację.

Stopniowo obrazy robaczków stawały się mniej wyraźne. Kapelusiki i okularki znikały. Zostawało tylko miarowe „robaczek… robaczek… robaczek…”

„Osiemdziesiąt dziewięć robaczków…”

„Dziewięćdziesiąt robaczków…”

„Sto jeden robaczków…” Ten był już bardzo, bardzo śpiący.

„Sto dwa robaczki…”

Powieki Petroneli stawały się coraz cięższe. Czubek jej głowy opadł delikatnie na miękkie piórka na piersi.

„Sto piętnaście robaczków… śpiących…”

„Sto szesnaście… robaczków… ziewających…”

„Sto… siedemnaście… roba… cz…”

Ostatnia myśl o robaczku rozpłynęła się w ciepłej, sennej mgle.

Kura Petronela zasnęła.

Spała głęboko i spokojnie, a na jej kurzym dziobie błąkał się leciutki uśmiech.

Śniło jej się pole pełne najsmaczniejszych, najgrubszych, najbardziej zadowolonych robaczków na świecie. Żaden nie nosił kapelusza ani okularów. Po prostu były.

A księżyc dalej zaglądał przez okienko do cichego kurnika, oświetlając śpiące kury i jedną, która odkryła, że do snu najlepiej liczy się to, co się lubi najbardziej – nawet jeśli są to tylko zwykłe, wijące się robaczki.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *