Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
W szufladzie kuchennej, pośród lśniących łyżek i ostrych noży, mieszkał widelec o imieniu Władek.
Władek nie był zwyczajnym widelcem. Owszem, miał cztery zęby, jak na widelec przystało, chociaż jeden był lekko skrzywiony po niefortunnym spotkaniu z wyjątkowo upartym kotletem schabowym.
Ale Władek miał sekret. Wielkie, błyszczące marzenie, które trzymał głęboko w swoim metalowym serduszku.
Podczas gdy inne sztućce zadowalały się nabijaniem ziemniaków czy przewracaniem sałaty, Władek marzył o… tańcu.
A konkretnie, marzył o eleganckim walcu z mięciutką, okrąglutką kluską śląską.
„Znowu bujasz w obłokach, Władziu,” mawiała Łyżka Celina, stukając o jego bok z dezaprobatą. Celina była bardzo praktyczną łyżką, mistrzynią w nabieraniu zupy pomidorowej bez rozlewania.
„Tańczyć? Z kluską? Co za niedorzeczność!” wtórował jej Nóż Tadeusz, ostrząc swoje lśniące ostrze o brzeg szuflady. Tadeusz był dumny ze swojej ostrości i uważał marzenia Władka za kompletnie niepraktyczne.
Ale Władek tylko wzdychał cicho. Wyobrażał sobie wirujące piruety na blacie kuchennym, delikatne prowadzenie swojej pulchnej partnerki, muzykę płynącą z radia (nawet jeśli było wyłączone).
„Zobaczycie,” mruczał pod nosem. „Pewnej nocy zatańczę najpiękniejszy walc na świecie.”
Pewnego wieczoru, gdy ostatnie światła w domu zgasły, a przez okno wpadał jedynie srebrzysty blask księżyca, Władek poczuł, że to jest ta noc.
Cisza w kuchni była tak gęsta, że można by ją kroić nożem (Tadeusz pewnie by spróbował).
„Teraz albo nigdy,” szepnął do siebie Władek.
Ostrożnie, starając się nie pobrzękiwać, wysunął się spomiędzy śpiących sztućców. Wydostanie się z szuflady było pierwszym wyzwaniem. Musiał wspiąć się po ściance, używając swoich zębów jak małych haków.
Chwilę później stał na zimnym, lśniącym blacie kuchennym. Rozejrzał się. Kuchnia nocą wyglądała zupełnie inaczej – tajemniczo i ogromnie.
Cień rzucany przez czajnik wyglądał jak groźny smok, a słoik z dżemem przypominał zaczarowaną wieżę.
Władek przełknął ślinę (choć widelce nie mają śliny, ale tak właśnie się czuł) i ruszył w stronę swojego celu – garnka z resztkami wczorajszego obiadu.
Droga była pełna niebezpieczeństw. Musiał ominąć lepką plamę po syropie klonowym, która groziła uwięzieniem go na wieki.
Przemknął cichutko obok wielkiej, białej miski, która wyglądała jak lodowa góra.
Nagle zamarł. Coś poruszyło się w kącie. To był tylko ogon śpiącego kota, Mruczysława, ale Władkowi serce (czy cokolwiek widelec ma zamiast serca) podskoczyło do samych zębów.
Wreszcie dotarł do garnka. Pachniało cudownie – sosem i gotowanymi kluskami.
Zajrzał do środka. Leżało tam kilka idealnie okrągłych, mięciutkich klusek śląskich, każda z charakterystycznym wgłębieniem pośrodku.
„Którą wybrać?” zastanawiał się Władek. Wszystkie wyglądały tak apetycznie i… tanecznie.
Jego wybór padł na jedną, szczególnie kształtną kluskę, leżącą nieco na uboczu. Nazwał ją w myślach Klementyna.
Delikatnie, używając swoich zębów, Władek podważył Kluskę Klementynę i ostrożnie wytoczył ją z garnka na blat.
Stanęli naprzeciw siebie w smudze księżycowego światła.
„Czy mogę prosić do tańca, szanowna pani?” szepnął Władek, chociaż wiedział, że Klementyna mu nie odpowie.
I wtedy zaczęła się magia.
Władek zaczął delikatnie pchać Klementynę przed sobą, obracając ją powoli. Wyobrażał sobie muzykę – najpierw cichą, potem coraz głośniejszą.
Wirlowali po lśniącym blacie. Władek prowadził z gracją, na jaką tylko stać było widelec z lekko krzywym zębem. Klementyna, miękka i posłuszna, poddawała się jego prowadzeniu.
Okrążyli solniczkę, która w ich tańcu stała się elegancką kolumną. Prześlizgnęli się obok cukiernicy, lśniącej jak kryształowy pałac.
Był to taniec pełen skupienia i radości. Władek czuł się jak prawdziwy król balu, a Klementyna była najpiękniejszą księżniczką.
Nagle, podczas bardziej skomplikowanego obrotu, Władek potknął się o okruszek chleba.
Klementyna zachwiała się niebezpiecznie!
„Ostrożnie!” pisnął Władek, przytrzymując ją w ostatniej chwili jednym ze swoich zębów. Został na nim mały ślad sosu.
Uff, było blisko.
Taniec trwał jeszcze chwilę, ale Władek czuł już zmęczenie. Noc powoli dobiegała końca.
Z ciężkim sercem odprowadził Klementynę z powrotem do garnka, delikatnie układając ją obok innych klusek.
„Dziękuję za taniec, Klementyno,” szepnął.
Droga powrotna do szuflady była równie pełna przygód, ale Władek czuł się teraz odważniejszy i szczęśliwszy.
Gdy wślizgnął się z powrotem na swoje miejsce, Łyżka Celina i Nóż Tadeusz już nie spali.
Spojrzeli na niego podejrzliwie.
„Gdzie byłeś, Władku?” spytała Celina, mrużąc swoje okrągłe wgłębienie.
„Wyglądasz na zmęczonego. I… co to masz na zębie? Czyżby sos?” dodał Tadeusz z przekąsem.
Władek tylko uśmiechnął się tajemniczo. Nie powiedział ani słowa. Po prostu zamknął oczy (gdyby je miał) i zasnął.
Celina i Tadeusz spojrzeli po sobie, wzruszając ramionami (gdyby je mieli).
A Władek śnił. Śnił o kolejnym tańcu. Może tym razem z pierogiem? Albo z naleśnikiem? Możliwości były nieograniczone w magicznym świecie nocnej kuchni.