Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Mały miś Tymek wtulił nosek głębiej w poduszkę pachnącą mchem i poziomkami.
Księżyc zaglądał przez okno jego przytulnej norki w starym dębie, malując na ścianie srebrzyste wzory.
Był już najwyższy czas na sen.
Mama Misiowa dała mu buziaka na dobranoc, poprawiła kołderkę i wyszła na paluszkach.
„Dobranoc, mój ziewający misiaczku,” szepnęła.
Tymek uśmiechnął się pod wąsem. Uwielbiał ten moment. Tuż przed snem zawsze przychodziło do niego wielkie, rozkoszne, przeciągłe ziewnięcie.
Takie, od którego aż trzeszczały mu uszy i łezki stawały w oczach.
Po takim ziewnięciu sen przychodził sam, miękki i słodki jak malinowy miód.
Tymek zamknął oczka, otworzył pyszczek szeroko i… nic.
Żadnego ziewnięcia.
Spróbował jeszcze raz. Rozdziawił pyszczek najszerzej jak umiał, aż zabolała go szczęka.
Cisza.
Ani śladu znajomego, sennego „Aaaaaach!”.
Tymek usiadł na łóżku, szeroko otwierając oczy, które wcale nie chciały się zamknąć.
„Gdzie jest moje ziewnięcie?” szepnął zaniepokojony.
Przecież zawsze było! Czekało na niego co wieczór, wierne jak własny cień.
Czyżby się zgubiło?
Wyleciało przez okno, kiedy mama je otworzyła, by przewietrzyć pokój?
A może… może ktoś je ukradł?
Tymkowi zrobiło się trochę straszno, a trochę był zły.
Jak można zasnąć bez porządnego ziewnięcia? To niemożliwe! To jak próbować zjeść miód bez oblizywania łapek!
Postanowił działać.
Ostrożnie wysunął się spod kołderki. Podłoga była przyjemnie chłodna dla jego bosych stópek.
Na paluszkach podszedł do okna i wyjrzał w noc.
Las skąpany był w księżycowym blasku. Cienie drzew tańczyły na polanie, a w oddali pohukiwała sowa.
„Może Pani Sowa widziała moje ziewnięcie?” pomyślał Tymek.
Cichutko jak myszka wymknął się z norki.
Nocne powietrze było rześkie i pachniało wilgotną ziemią i żywicą.
Tymek zadarł głowę. Na najwyższej gałęzi starej sosny siedziała Pani Sowa, wielka i mądra, z oczami jak dwa złote spodki.
„Przepraszam, Pani Sowo,” szepnął Tymek najgrzeczniej jak umiał. „Czy nie widziała pani może mojego ziewnięcia? Było takie duże i bardzo senne.”
Pani Sowa zamrugała powoli jednym okiem, potem drugim.
„Huuu-huuu,” zahuczała z namysłem. „Ziewnięcie, powiadasz… Ziewnięcia są jak bąbelki mydlane. Pojawiają się i znikają. Może pofrunęło posłuchać szeptu strumyka?”
Tymek podrapał się za uchem. To nie była zbyt pomocna odpowiedź.
„Dziękuję,” mruknął i ruszył w stronę strumyka, który szemrał niedaleko.
Nad brzegiem strumyka spotkał Pana Borsuka, który właśnie czyścił swoje futerko po nocnej wyprawie.
Pan Borsuk nie lubił, gdy mu przeszkadzano.
„Czego tu szukasz po nocy, maluchu?” fuknął, marszcząc swój długi nos.
„Zgubiłem ziewnięcie, Panie Borsuku,” wyjaśnił Tymek. „Nie mogę bez niego zasnąć. Pani Sowa mówiła, że może być nad strumykiem.”
Pan Borsuk prychnął.
„Sowy! Zawsze z głową w chmurach! Ale…,” zamyślił się, węsząc w powietrzu. „Chwilę temu coś tu przeleciało. Takie… niewidzialne, ale czułem, że zmęczone. Chyba poleciało w stronę świetlikowej polany.”
„Dziękuję, Panie Borsuku!” zawołał Tymek z nową nadzieją i pobiegł w kierunku, który wskazał mu borsuk.
Świetlikowa polana migotała tysiącem małych, zielonkawych iskierek.
Wyglądało to magicznie.
Świetliki tańczyły w powietrzu, tworząc świetliste wzory.
„Przepraszam!” zawołał Tymek do roju światełek. „Szukam mojego ziewnięcia! Czy go nie widzieliście?”
Świetliki zawirowały wokół niego jeszcze szybciej.
One uwielbiały wszystko, co błyskało i migotało. Myślały, że ziewnięcie to pewnie jakiś nowy rodzaj światełka.
Zaczęły prowadzić Tymka w głąb polany, pokazując mu świecące grzyby i błyszczące krople rosy na pajęczynach.
Było pięknie, ale ziewnięcia nigdzie nie było.
Tymek westchnął. Był już naprawdę zmęczony tym szukaniem.
Nagle zza krzaka dzikiej róży wychyliła się ruda kita.
To była Lisica Lusia, znana w całym lesie ze swojej sprytnej główki.
„Coś ty taki markotny, Misiaczku?” zapytała, przekrzywiając łepek.
„Zgubiłem ziewnięcie,” powtórzył Tymek po raz trzeci tej nocy, czując, jak powieki robią mu się coraz cięższe.
Lusia uśmiechnęła się chytrze.
„Zgubione ziewnięcie? To poważna sprawa! A próbowałeś je zawołać? Czasem ziewnięcia są jak niesforne szczeniaki, trzeba je przywołać.”
Tymek zmarszczył brwi. „Jak się woła ziewnięcie?”
„Och, to proste!” odparła Lusia. „Musisz pomyśleć o czymś bardzo, bardzo nudnym. Na przykład… o liczeniu wszystkich igieł na tamtej sośnie. Albo o obserwowaniu, jak rośnie trawa. Albo… o kolorze szarym. Bardzo dużo szarego koloru.”
Tymek usiadł na miękkim mchu.
Był już tak zmęczony, że pomysł Lisicy nie wydawał mu się wcale głupi.
Zamknął oczy i zaczął myśleć.
Liczenie igieł… Jedna, dwie, trzy… sto pięćdziesiąt… tysiąc osiem… Ojej, to było naprawdę nudne.
Potem pomyślał o trawie. Jak powoli, milimetr po milimetrze, pnie się w górę. Zielona, nudna trawa.
A potem pomyślał o kolorze szarym. Szare kamienie. Szare chmury przed deszczem. Szare, bure futerko Pana Borsuka (Tymek miał nadzieję, że borsuk tego nie słyszy).
Myślał i myślał o tych wszystkich nudnych rzeczach.
I myślał też o tym, jak bardzo jest zmęczony…
Jak bardzo chce mu się spać…
Jak marzy o swojej miękkiej podusi…
I nagle poczuł znajome łaskotanie w gardle.
Coś rosło i rosło w środku…
Otworzył pyszczek szeroko, najszerzej jak mógł…
„AAAAAAAAAAAAAACH-CHUUUUUUUU!”
Ogromne, wspaniałe, najpiękniejsze na świecie ziewnięcie wreszcie się pojawiło! Aż zatrzęsły mu się uszy i łezki stanęły w oczach.
Było tak głośne, że Pani Sowa prawie spadła z gałęzi, Pan Borsuk schował się do nory, a świetliki na chwilę zgasły ze zdziwienia.
Lisica Lusia zaklaskała łapkami.
„A nie mówiłam! Wiedziałam, że się znajdzie!”
Tymek poczuł ogromną ulgę i jeszcze większą senność.
„Dziękuję!” powiedział przez resztki ziewnięcia. „Dziękuję wszystkim!”
Odwrócił się i popędził z powrotem do swojej norki, potykając się ze zmęczenia.
Wskoczył do łóżeczka, które teraz wydawało się najcudowniejszym miejscem na świecie.
Wtulił się w poduszkę.
Jeszcze jedno małe, słodkie ziewnięcie samo wypłynęło z jego pyszczka.
Okazało się, że jego ziewnięcie wcale się nie zgubiło. Po prostu schowało się głęboko, czekając na odpowiedni moment – na moment, kiedy Tymek będzie już naprawdę, naprawdę śpiący.
I zanim księżyc zdążył przesunąć się na drugą stronę okna, Mały Miś Tymek już smacznie spał, śniąc o lataniu na wielkim, miękkim ziewnięciu przez pola pełne miodu.