Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Filip był małym, okrąglutkim, zielonym groszkiem. I był przerażony.
Leżał na wielkim, białym talerzu, tuż obok pomarańczowej Marchewki Krysi i wielkiego, zamyślonego Ziemniaka Staszka.
Nad nimi wszystkimi unosił się cień. Cień, który Filip znał aż za dobrze.
To był On. Pan Widelec.
Błyszczący, z czterema ostrymi zębami, gotowy w każdej chwili zanurzyć się i… Filip nie chciał nawet o tym myśleć.
„Nie dzisiaj,” pisnął cichutko sam do siebie. „Dzisiaj mnie nie zjecie!”
Marchewka Krysia, która leżała tuż obok, westchnęła ciężko. Była pokrojona w plasterki i chyba pogodziła się ze swoim losem.
„Co ty knujesz, Filip?” szepnęła. „Nie ma ucieczki z talerza.”
„Zobaczysz!” odparł Filip, a jego małe, groszkowe serduszko biło jak szalone.
Czuł wibracje. Talerz lekko zadrżał. To Dziecko podnosiło Pana Widelca!
Teraz albo nigdy!
Filip wziął głęboki wdech (na tyle, na ile groszek może) i napiął wszystkie swoje groszkowe mięśnie.
Gdy tylko poczuł, że Pan Widelec zbliża się niebezpiecznie, odepchnął się lekko od Ziemniaka Staszka…
I poturlał się!
Łup! Wylądował na miękkim obrusie w czerwoną kratkę.
Był wolny! Przynajmniej na razie.
Rozejrzał się. Obrus był jak ogromna, kraciasta kraina. W oddali widział górę z okruszków chleba i słone jezioro (kałużę rozlanej wody).
Musiał się spieszyć. Pani Łyżka też mogła stanowić zagrożenie.
Zaczął się toczyć przed siebie, omijając zręcznie gigantyczny słony głaz (przewróconą solniczkę) i lepkie bagna (plamę dżemu).
Czuł się jak wielki odkrywca!
Dotarł do krawędzi. Krawędzi stołu.
Spojrzał w dół. Otchłań! Podłoga wydawała się być mile stąd.
Ale Filip był już zbyt zdeterminowany, by się poddać.
„Raz kozie śmierć!” pomyślał (choć nie bardzo wiedział, co to znaczy) i skoczył.
Leciał przez chwilę, co dla groszku było wiecznością, aż w końcu… plum!
Wylądował miękko na czymś puszystym. To był dywan.
Tu było ciemniej. Nogi stołu i krzeseł wyglądały jak gigantyczne drzewa w mrocznym lesie.
A potem je zobaczył… Wielkie, szare, puszyste stwory!
Kotki z kurzu!
Turlały się leniwie pod krzesłem, wyglądając jak zagubione kłębki wełny.
Filip wstrzymał oddech i przetoczył się cichutko obok nich. Nie chciał nawiązywać znajomości.
Jego celem było coś innego. Coś, co majaczyło w oddali jak wielka, miękka góra.
Łóżko Dziecka!
Dotarcie do niego było wyzwaniem. Musiał ominąć zagubiony klocek i miniaturowy samochodzik.
A potem zaczęła się wspinaczka. Narzuta na łóżko była jak ściana Mount Everestu dla małego groszku.
Filip wbijał swoje wyimaginowane pazurki w materiał, podciągał się, turlał kawałek, odpoczywał.
Był zmęczony, ale myśl o bezpieczeństwie dodawała mu sił.
W końcu! Dotarł na szczyt!
Łóżko było ogromne. Jak wielka, biała pustynia z pościeli.
Na środku spało Dziecko, oddychając spokojnie.
Filip rozejrzał się za kryjówką. I wtedy go zobaczył.
Miś Tuliś! Wielki, brązowy, pluszowy miś leżał tuż przy poduszce.
Filip podtoczył się do niego i wtulił w jego miękkie, ciepłe futerko, tuż przy uchu misia.
Nareszcie był bezpieczny. Z dala od Pana Widelca i Pani Łyżki.
Czuł przyjemne ciepło bijące od Dziecka i misia.
Był wyczerpany po swojej wielkiej ucieczce, ale szczęśliwy.
Zamknął swoje małe groszkowe oczka.
Czy ktoś go tu znajdzie? Może rano? Tego nie wiedział.
Ale teraz, w tej chwili, był bezpieczny, schowany i gotowy na sen.
Zasnął, marząc o wielkich przygodach w krainie obrusów i dywanów, najdzielniejszy groszek na świecie.