Przygoda Pluszowego Królika, Który Nie Chciał Dzielić Się Kołdrą

Przygoda Pluszowego Królika, Który Nie Chciał Dzielić Się Kołdrą

Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.

Kicek był pluszowym królikiem jakich mało.

Miał długie, mięciutkie uszy, idealne do słuchania bajek na dobranoc, i nos jak mały, różowy guziczek.

Ale Kicek miał też coś, co kochał ponad wszystko na świecie – swoje łóżko.

A dokładniej, swoją kołdrę.

Nie była to zwykła kołdra. Och, nie! Była puszysta jak chmurka po kąpieli w płynie do zmiękczania tkanin, ciepła jak uścisk babci i miała wzór w marchewki. Dużo marchewek.

Każdego wieczoru Kicek z namaszczeniem wpełzał pod swoją ukochaną kołdrę.

Otulał się nią szczelnie, od stóp aż po same końcówki uszu, mrucząc z zadowolenia jak mały, zadowolony traktorek.

„Ach, moja kołderko,” szeptał czule. „Tylko ty mnie rozumiesz. Tylko ty wiesz, jak idealnie otulić zmarzniętą króliczą łapkę.”

Tego wieczoru nie było inaczej.

Księżyc zaglądał przez okno, malując srebrne wzory na dywanie, jakby rozsypał brokat.

Kicek już prawie odpływał do krainy marchewkowych snów, gdzie marchewki rosły na drzewach jak jabłka, gdy nagle…

Coś zamigotało w kącie pokoju.

Jasne, delikatne światełko, jakby ktoś zgubił iskrę z zimnego ognia albo jakby świetlik postanowił zrobić sobie dyskotekę.

Kicek zmrużył jedno oko. Potem drugie. Westchnął. Pewnie znowu kurz tańczy w świetle księżyca.

Ale światełko poruszyło się i podfrunęło bliżej łóżka. Było zdecydowanie zbyt energiczne jak na zwykły kurz.

Okazało się, że to maleńka, zagubiona Gwiazdka.

Miała złote promyczki, które lekko drżały, a jej środek świecił bladym, nieco nieśmiałym blaskiem.

„Przepraszam szanownego Pana Królika,” szepnęła Gwiazdka cichutkim głosikiem, jakby dzwonił miniaturowy, kryształowy dzwoneczek. „Czy… czy mogłabym na chwileczkę przeszkodzić w zasypianiu?”

Kicek uniósł jedno ucho spod kołdry, marszcząc przy tym swój różowy nos.

„Na chwileczkę czego?” spytał trochę nieufnie, a trochę zrzędliwie. Nie lubił, gdy ktoś przerywał mu bardzo ważny proces zapadania w sen.

„Jestem trochę… zmarznięta,” wyjaśniła Gwiazdka, a jej promyczki zadrżały jeszcze mocniej, wydając cichutki, dzwoniący dźwięk. „Spadłam z nieba, chyba za bardzo wychyliłam się, podziwiając księżyc, i teraz nie mogę znaleźć drogi powrotnej. A tu na dole jest tak… tak niegwiazdowo zimno…”

Gwiazdka spojrzała tęsknym, świetlistym wzrokiem na puszystą kołdrę Kicka, ozdobioną apetycznymi marchewkami.

„Twoja kołdra wygląda tak ciepło i przytulnie,” szepnęła. „Czy mogłabym się pod nią troszeczkę ogrzać? Tylko na momencik? Obiecuję, że będę cicho jak… jak spadający pyłek.”

Kicek zamrugał. Pod jego kołdrą? Z kimś obcym? Z czymś świecącym?

Przecież to była JEGO kołdra. Jego prywatna, marchewkowa strefa komfortu. Idealnie dopasowana do jego króliczych kształtów i przyzwyczajeń.

„Eee… no wiesz,” zaczął Kicek, drapiąc się nerwowo za uchem. „Ta kołdra jest… bardzo jednoosobowa. Specjalny model. Króliczy standard luksusowy. Nie przewidziano miejsca dla pasażerów na gapę, zwłaszcza świecących.”

Gwiazdka westchnęła cichutko, a jej światło lekko przygasło. Wyglądała teraz jak mały, smutny lampionik, któremu kończy się olejek.

„Rozumiem,” powiedziała cicho. „Nie chciałam przeszkadzać. Poszukam sobie innego miejsca. Może za zasłoną będzie cieplej? Albo pod dywanem?”

Zaczęła powoli odlatywać w stronę zimnego kąta pokoju, ciągnąc za sobą smugę bladego światła.

Kicek patrzył za nią. Widział, jak jej małe promyczki drżą. Zrobiło mu się jakoś… nieswojo.

Przypomniał sobie, jak kiedyś w nocy jego własna, ukochana kołdra zsunęła się na podłogę. Brrr, ależ było mu wtedy zimno! Czuł się taki samotny i zmarznięty, jak ostatnia marchewka na polu w listopadzie.

Westchnął głośno. Bardzo głośno. Jakby wypuszczał powietrze z wielkiego, pluszowego balonu wypełnionego żalem.

„No dooobra,” mruknął niechętnie, bardziej do siebie niż do Gwiazdki. „Ale tylko na chwilkę! I tylko malusieńki kącik! Tam, gdzie nie ma strategicznych marchewek!”

Ostrożnie, jakby podnosił największy i najdelikatniejszy skarb świata (czyli swoją kołdrę), uniósł sam koniuszek materiału.

Powstała tam mała szparka, akurat taka, żeby zmieściła się mała, drżąca Gwiazdka.

„Och, dziękuję! Dziękuję, Panie Króliku!” Głosik Gwiazdki zabrzmiał od razu radośniej, jakby ktoś nastroił jej dzwoneczki.

Szybciutko wślizgnęła się pod ciepły, marchewkowy materiał.

Natychmiast poczuła przyjemne ciepło. Jej promyczki przestały drżeć, a światło stało się jaśniejsze i bardziej złote, jak miód w słońcu.

Kicek leżał sztywno jak marchewka prosto z lodówki. Czuł obce, delikatne światełko tuż obok. Trochę dziwne uczucie. Jakby połknął małą latarkę.

Ale po chwili… stało się coś niespodziewanego.

Od miejsca, gdzie przytuliła się Gwiazdka, zaczęło promieniować miłe, łagodne ciepło.

Było inne niż ciepło samej kołdry. Takie… magiczne. Jakby ktoś włączył malutki, osobisty kaloryfer zasilany gwiezdnym pyłem.

Kicek poczuł, jak jego własne futerko robi się jeszcze przyjemniejsze w dotyku. Jakby ktoś je wyczesał najdelikatniejszą szczotką.

Zdziwiony, poruszył nosem. Wąsy mu zadrgały.

Może to całe dzielenie się kołdrą nie było takie złe, jak myślał?

Nawet przesunął się o milimetr, może dwa, żeby Gwiazdka miała troszkę więcej miejsca. W końcu była gościem.

„Cieplej ci?” spytał szeptem, trochę zakłopotany własną uprzejmością.

„O tak,” odpowiedziała Gwiazdka, a jej światło zamigotało wesoło, rzucając złote refleksy na nos Kicka. „Tu jest cudownie. Jak w kieszeni słońca. Dziękuję ci, Kicku. Jesteś bardzo miłym królikiem.”

Kicek uśmiechnął się lekko pod wąsem. Poczuł dziwne łaskotanie w serduszku. Chyba polubił bycie miłym królikiem.

Poczuł się… dobrze. Nawet bardzo dobrze.

Zamknął oczy. Ciepło Gwiazdki i znajoma miękkość kołdry ukołysały go do snu szybciej niż zwykle.

Śniło mu się, że skacze po puszystych chmurach zrobionych z jego kołdry, a małe, roześmiane gwiazdki śmieją się i rzucają w niego brokatowym, ciepłym pyłem, który smakuje jak cukier puder.

Gdy Kicek obudził się rano, słońce już wesoło zaglądało do pokoju, tańcząc na ścianach.

Przetarł oczy łapką i rozejrzał się. Łóżko było puste. Oprócz niego, oczywiście.

Gwiazdki już nie było.

Ale na kołdrze, dokładnie w miejscu, gdzie spała, pozostała niewielka plamka złotego, migoczącego pyłku.

Była ciepła w dotyku, jakby słońce zostawiło tam swój mały pocałunek.

Kicek ostrożnie dotknął pyłku noskiem. Pachniał trochę jak ciepłe mleko z miodem i trochę jak letnia noc pełna spadających gwiazd.

Uśmiechnął się szeroko, aż pokazały mu się przednie ząbki.

Może Gwiazdka znalazła drogę do domu? Miał taką nadzieję.

Spojrzał na swoją kołdrę. Wydawała się dzisiaj jakaś milsza. Bardziej przytulna. Nawet marchewki wyglądały na bardziej uśmiechnięte.

„Hmm,” mruknął do siebie Kicek, rozciągając się z zadowoleniem. „Może dzielenie się kołdrą nie jest takie straszne. Czasami… czasami może być nawet całkiem miłe. I cieplejsze.”

I chociaż nadal kochał swoją marchewkową kołdrę najbardziej na świecie, wiedział już, że ciepło jest jeszcze lepsze, gdy można się nim z kimś podzielić.

Nawet jeśli ten ktoś jest małą, zmarzniętą Gwiazdką, która przez przypadek spadła z nieba prosto do jego pokoju.

Koniec.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *