Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Franek był już w łóżku, otulony kołdrą aż po same uszy.
Mama dała mu buziaka w czoło, zgasiła górne światło, zostawiając tylko małą lampkę nocną w kształcie uśmiechniętego księżyca.
„Dobranoc, skarbie,” szepnęła i cichutko zamknęła drzwi.
Franek popatrzył na księżycową lampkę, a potem na okno. Na zewnątrz było już zupełnie ciemno.
Drzewa w ogrodzie wyglądały jak tajemnicze, wysokie postacie, a krzaki jak skulone zwierzaki drzemiące w mroku.
Franka zawsze ciekawiło, co dzieje się w ogrodzie, kiedy wszyscy już śpią.
Nagle wpadł na pomysł.
Usiadł na łóżku, odsunął trochę zasłonkę i uchylił okno. Chłodne, nocne powietrze wślizgnęło się do pokoju.
Franek wziął głęboki oddech i zawołał w ciemność najgłośniej jak umiał:
„DOBRANOC!”
Przez chwilę była cisza.
A potem z ogrodu wróciła odpowiedź, trochę cichsza, trochę bardziej rozmyta:
„…branoc… noc… oc… c…”
Echo.
Franek uśmiechnął się do siebie. Zawsze lubił słuchać echa.
Ale dzisiaj przyszło mu do głowy coś nowego.
Zamknął okno i wtulił się z powrotem w poduszki.
Zastanawiał się… co się dzieje z tym echem, kiedy już ucichnie? Gdzie ono idzie?
Czy po prostu znika? Rozpływa się w powietrzu jak para z gorącej herbaty?
A może… może echo ma swoje własne, małe życie?
Franek zamknął oczy i zaczął sobie wyobrażać.
Wyobraził sobie swoje „Dobranoc” jako małą, przezroczystą, lekko drgającą kulkę dźwięku, która właśnie oderwała się od jego ust i poleciała w ciemny ogród.
Ta kulka była trochę niezdarna. Pierwsze, co zrobiła, to odbiła się z cichym „plum!” od ściany starej szopy na narzędzia.
„…branoc…” – powiedziała sama do siebie, trochę oszołomiona.
Potem poturlała się dalej, w stronę wielkiego dębu.
Na jednej z gałęzi spała sowa. Mądra pani Hukalska.
Echo, wciąż lekko rozkojarzone po zderzeniu z szopą, przeleciało tuż koło jej ucha.
„…noc…” – szepnęło.
Pani Hukalska otworzyła jedno wielkie, żółte oko.
„Huuu? Ktoś mnie wołał?” – zahuczała cicho, rozglądając się sennie. Ale echo już leciało dalej.
Teraz było już trochę słabsze. „…oc…”
Wpadło prosto w pajęczynę rozpiętą między gałązkami róży.
Pajęczyna była lepka i echo przez chwilę się w niej szamotało.
„Ojejku!” – pomyślało echo, chociaż nie umiało mówić „ojejku”, tylko swoje „…oc…c…”.
Próbowało się otrzepać z niewidzialnych nitek, ale było przecież tylko dźwiękiem. To było dość zabawne.
Kiedy w końcu się uwolniło, było już naprawdę ciche. Prawie niesłyszalne.
„…c…”
I wtedy, spod krzaka agrestu, usłyszało inny dźwięk.
Coś jakby… „…au… u…?”
To było echo szczeknięcia psa sąsiadów, Burka, który zaszczekał godzinę temu na przejeżdżający rower.
Echo Burka było równie małe i zagubione.
Oba echa spojrzały na siebie (o ile echa mogą patrzeć).
„…c…?” – zapytało echo Franka.
„…u…?” – odpowiedziało echo Burka.
Przez chwilę unosiły się obok siebie, jak dwa małe, zagubione duszki dźwięku, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
To było ich pierwsze spotkanie.
Ale podróż i przygody bardzo zmęczyły echo Franka.
Było już tak słabe, że ledwo drgało.
Odbiło się delikatnie od listka koniczyny, potem od małego kamyczka…
I poczuło, że robi się coraz lżejsze, coraz bardziej przezroczyste.
Ziewnęło cichutko (chociaż to było bardziej jak westchnienie wiatru) i rozpłynęło się w chłodnym, nocnym powietrzu.
Po prostu zniknęło. A może zasnęło gdzieś pod listkiem, czekając na poranek?
Franek uśmiechnął się pod kołdrą.
Podobała mu się ta historia o małej podróży jego echa.
Może jutro zawoła „Dzień dobry!” i zobaczy, jakie przygody będzie miało dzienne echo?
Ale teraz był już bardzo śpiący.
Zamknął oczy i wsłuchując się w ciche odgłosy nocy za oknem, zasnął, śniąc o małych, drgających kulkach dźwięku, które latają po ogrodzie.