Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Głęboka noc otuliła dom miękkim kocem ciszy. Wszyscy spali. No, prawie wszyscy.
W sypialni, tuż obok łóżka, coś zaszeleściło. To był Pan Kapeć. Nie byle jaki kapeć, o nie! Ten był z lekko przydeptanym noskiem, miał jedno ucho klapnięte bardziej niż drugie i duszę prawdziwego odkrywcy.
Obudziło go ciche mruknięcie. Jego Człowiek, ten duży, co nosił go na lewej stopie, wiercił się niespokojnie.
„Och… pić…” – wymamrotał przez sen Człowiek.
Pan Kapeć zamarł. Pić? Jego Człowiek chce pić? W środku nocy? Toż to sytuacja alarmowa!
Szturchnął delikatnie swoją towarzyszkę, Panią Kapciową, która spała smacznie przy prawej stopie.
„Psst! Słyszałaś? Nasz Człowiek jest spragniony!” – szepnął konspiracyjnie.
Pani Kapciowa otworzyła jedno zaspane, filcowe oko.
„Co? Gdzie? Pożar?” – wymamrotała.
„Gorzej! Pragnienie! Muszę coś zrobić!” – oznajmił Pan Kapeć, prostując swoje lekko zmechacone ucho.
„Ale co ty chcesz zrobić? Jesteś kapciem, zapomniałeś?” – Pani Kapciowa była głosem rozsądku. – „Poczekaj do rana.”
„Nigdy!” – Pan Kapeć poczuł przypływ bohaterstwa. – „Mój Człowiek mnie potrzebuje. Wyruszam do kuchni po szklankę wody!”
Pani Kapciowa westchnęła. Wiedziała, że gdy Pan Kapeć coś sobie postanowił, nie było odwrotu.
„Uważaj na siebie. I omijaj klocki w korytarzu. Te czerwone są zdradliwe.”
Pan Kapeć kiwnął swoim przydeptanym noskiem na znak, że zrozumiał. Zsunął się cicho z dywanika przyłóżkowego na zimną, drewnianą podłogę. Brr! Przygoda się zaczęła!
Pierwszym wyzwaniem była Sypialniana Pustynia. Podłoga wydawała się ogromna w mroku. Cienie rzucane przez meble wyglądały jak groźne potwory. Pan Kapeć dzielnie ruszył naprzód, szurając cichutko.
Szur, szur, szur.
Nagle natknął się na coś małego i twardego. Klocek! Na szczęście nie czerwony. Odetchnął z ulgą i ostrożnie go ominął.
Dotarł do drzwi sypialni, które były lekko uchylone. Szczelina wyglądała jak wejście do tajemniczej jaskini. Przecisnął się przez nią i znalazł w Korytarzowej Dżungli.
Tu było jeszcze ciemniej. Długi dywan przypominał rwącą rzekę, a kurz pod komodą tworzył złowrogie zaspy. Pan Kapeć słyszał ciche szepty. Czy to wiatr? A może…
Nagle spod komody wytoczyło się coś szarego i puszystego. A potem drugie i trzecie! Kurzo-chochliky! Znane z tego, że uwielbiają łapać zagubione kapcie i wplątywać je w swoje kłębki.
„Stać! Kto idzie?” – pisnął najmniejszy chochlik.
„To ja, Pan Kapeć! Idę w ważnej misji!” – odparł odważnie.
„Misji? A dokąd to?” – zainteresował się większy.
„Do kuchni! Po wodę dla mojego Człowieka!”
Kurzo-chochliky spojrzały po sobie. Woda? To brzmiało poważnie. I mokro. A one nie lubiły mokrego.
„Dobra, idź. Ale jak wrócisz, opowiesz nam o tej wodzie?” – zaproponował największy.
„Umowa stoi!” – zgodził się Pan Kapeć i pospieszył dalej, zostawiając za sobą zaciekawione chochliki.
Następny etap: Salonowe Równiny. Ogromny pokój wydawał się nie mieć końca. Pośrodku stał Pan Fotel Mędrzec, stary i dostojny. Pan Kapeć podszurał bliżej.
„Panie Fotelu, czy droga do kuchni bezpieczna?” – zapytał z szacunkiem.
Fotel zaskrzypiał sennie.
„Strzeż się Odkurzacza Zmory, mały kapciu. Śpi w kącie, ale ma bardzo czuły kabel. Nie potknij się o niego.”
„Dziękuję za radę, Mędrcze!” – Pan Kapeć dygnął lekko i ruszył dalej, ostrożnie omijając wskazany kąt, gdzie rzeczywiście drzemała metalowa bestia.
Wreszcie dotarł do celu: Kuchnia! Wyglądała jak kraina lodu z lśniącymi, białymi szafkami i zimnymi płytkami na podłodze. Płytki były śliskie!
Pan Kapeć poślizgnął się raz, potem drugi, ale utrzymał równowagę. Jego cel był blisko – blat kuchenny, a na nim… tak! Szklanka Lśniąca!
Ale jak się tam dostać? Blat był wysoki jak góra! Na szczęście obok stał niski stołeczek, Taboret Pomocnik.
Pan Kapeć wspiął się na Taboret, a potem jednym zwinnym (jak na kapcia) ruchem wskoczył na blat. Był prawie u celu!
Teraz najtrudniejsze: kran. Wyglądał jak srebrny smok pilnujący źródła. Pan Kapeć zebrał całą odwagę, podszurał do dźwigni i pchnął ją noskiem z całej siły.
Kap, kap, kap… Cienki strumyczek wody popłynął do Szklanki Lśniącej! Udało się!
Ale zaraz… jak on zaniesie tę szklankę? Przecież nie ma rąk! Pan Kapeć zamyślił się głęboko. No tak, nie zaniesie. Ale może… może wystarczy, że wróci i da znać?
Zeskoczył z blatu (na szczęście wylądował na miękkiej ścierce), przemknął przez lodowatą kuchnię, ominął śpiący odkurzacz, przebrnął przez korytarz (machając przyjaźnie do Kurzo-chochlików) i w końcu dotarł z powrotem do sypialni.
Był wykończony, ale szczęśliwy. Podszedł do łóżka i delikatnie, ale stanowczo, szturchnął stopę swojego Człowieka.
Szur, szur.
Człowiek zamruczał, poruszył się.
„Mmm? Co jest? Ach… pić mi się chce.” – powiedział już bardziej przytomnie.
Wstał, poszedł do kuchni (nawet nie zauważając śladów bohaterskiej wyprawy na podłodze), napił się wody i wrócił do łóżka, zasypiając niemal natychmiast.
Pan Kapeć wtulił się obok Pani Kapciowej.
„Widzisz? Udało się!” – szepnął dumnie.
Pani Kapciowa uśmiechnęła się w ciemności.
„Jesteś moim bohaterem, Panie Kapciu.”
A Pan Kapeć, zmęczony, ale bardzo zadowolony ze swojej nocnej misji, zamknął swoje filcowe oczy i zasnął najspokojniejszym snem na świecie. W końcu uratował swojego Człowieka przed wielkim pragnieniem!