Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Leon, mały, puchaty stworek przypominający skrzyżowanie susła z chmurką, mieszkał w przytulnej norce pod wielkim, starym dębem.
Był prawdziwym mistrzem drzemek i niezrównanym specjalistą od zwijania się w najmniejszy możliwy kłębek.
Po całym dniu intensywnego… cóż, głównie drzemania i podziwiania kształtów chmur, Leon poczuł, że powieki robią mu się cięższe niż kamyki na dnie pobliskiego strumyka.
Zdecydowanie nadszedł czas na sen.
I wtedy Leon ziewnął.
Ale to nie było takie sobie zwykłe, codzienne ziewnięcie. O, nie. To było ZIEWNIĘCIE przez wielkie, drukowane „Z”!
Tak szerokie, że jego małe, różowe gardziołko było widać niemal z drugiego końca norki. Można by tam pewnie zmieścić całą poziomkę!
Tak głośne, że zatrzęsły się nie tylko listki na dębie nad nim, ale też trzy małe grzybki rosnące obok wejścia do norki.
I tak potężne… że coś dziwnego stało się na nocnym niebie.
Nagle, ciemne dotąd niebo, na którym leniwie mrugało tylko kilka najodważniejszych gwiazd, rozjaśniło się niespodziewanym blaskiem.
Zza grubej, szarej chmury, która wyglądała jak zapomniana przez olbrzyma poduszka, wyłonił się… Księżyc!
Ale nie wyglądał jak zwykle – spokojny i dostojny. O, nie.
Miał lekko zmarszczone czoło (gdyby księżyce miały czoła, to jego na pewno byłoby zmarszczone) i minę, jakby ktoś właśnie przerwał mu najpiękniejszy sen o lataniu wśród komet.
Spojrzał w dół, prosto na norkę Leona, mrużąc swoje wielkie, srebrzyste oczy. Wyglądał na lekko zdezorientowanego i odrobinę… obrażonego.
Leon zamrugał. Raz, drugi. Przetarł zaspane oczka łapką.
Czy… czy to możliwe, że to on obudził Księżyc?
Swoim gigantycznym ziewnięciem?
„Niemożliwe,” pomyślał Leon. „To tylko ziewnięcie.” A może…?
Ciekawość, jak mały, łaskoczący robaczek, zaczęła pełzać po jego umyśle, skutecznie przeganiając senność. Ciekawość zdecydowanie wygrywała.
Leon postanowił przeprowadzić mały, naukowy eksperyment.
Ostrożnie, najciszej jak potrafił, ziewnął jeszcze raz. Tym razem malutko, delikatnie, jakby chciał tylko musnąć powietrze.
I stało się! Księżyc na niebie lekko przygasł, jakby znów przymknął swoje wielkie oczy, mrucząc coś pod nosem o zakłócaniu nocnego spokoju.
„Hmm,” mruknął Leon, czując rosnące podekscytowanie.
Spróbował ziewnąć trochę szerzej, tak średnio, jak po dobrej drzemce.
Błysk! Księżyc rozbłysnął jaśniej, rozglądając się czujniej po okolicy, jakby sprawdzał, kto śmie go budzić.
Leon aż podskoczył z ekscytacji, zapominając na chwilę, jak bardzo chciało mu się spać. To było niesamowite!
To prawda! Jego ziewnięcia sterowały Księżycem! Miał ziewającą supermoc!
Zapomniał o ciepłym łóżeczku. Teraz miał ważniejszą misję: zbadać granice swoich nowych, niezwykłych zdolności.
Ziewnął tyci-tyci, ledwo otwierając pyszczek, jakby chciał szepnąć tajemnicę.
Księżyc zamigotał nieśmiało, jak płomyk świecy na lekkim wietrze, rzucając drżące cienie na leśną ściółkę.
Potem Leon nabrał głęboko powietrza w swoje małe płuca i ziewnął najszerzej jak tylko mógł, prawie wywijając się na drugą stronę.
ŁUBUDU! Księżyc zaświecił tak jasno, że przez chwilę noc stała się prawie jak dzień! Wiewiórka na gałęzi dębu aż przetarła oczy, myśląc, że zaspała i już jest rano.
Wszystkie nocne stworzenia w lesie zamarły w zdumieniu.
Pan Sowa, dostojny mieszkaniec starej dziupli, który właśnie wypatrywał kolacji, zahukał pytająco, tracąc koncentrację. „Huuu-co się dzieje z tą nocną lampą?”
Świetliki, które zwykle migotały spokojnie i rytmicznie, tworząc magiczne konstelacje tuż nad ziemią, zaczęły błyskać chaotycznie, jakby dostały czkawki. Jeden nawet zderzył się z drugim, mówiąc „Oj, przepraszam!”.
Rodzina jeży, maszerująca gęsiego w poszukiwaniu soczystych dżdżownic, powpadała na siebie z głośnym stukotem kolców. „Aua! Kto zgasił światło?” zawołał tata jeż. „A nie, zapalił!” pisnął mały jeżyk. „A nie, znowu zgasił!” westchnęła mama jeżowa, próbując rozplątać kolce.
Leon zachichotał cichutko. To było nawet zabawne, choć trochę niezręczne dla jeży.
Poczuł się jak dyrygent wielkiej, księżycowej orkiestry świateł.
Zaczął eksperymentować dalej. Ziewał w różnym tempie, z różną siłą. Krótkie, urwane ziewnięcie – krótki błysk Księżyca. Długie, przeciągłe ziewnięcie, aż oczy zaszły mu łzami – długie, jasne światło.
Ziewnął serię szybkich, małych ziewnięć, jedno po drugim.
Puff-puff-puff!
Księżyc zaczął pulsować jak wielka, srebrna kula dyskotekowa, rzucając ruchome plamy światła na leśną polanę. Tylko muzyki brakowało.
Świetliki, ku zdziwieniu Leona, po chwili chaosu podłapały rytm! Zaczęły migotać równo z pulsującym Księżycem, tworząc niesamowity świetlny spektakl.
Pan Sowa, zamiast polować, usiadł na gałęzi i zaczął pohukiwać w takt: „Hu-hu-HA! Hu-hu-HA!”, kiwając głową jak na koncercie.
Las zamienił się w najdziwniejszą, najcichszą dyskotekę na świecie.
Leon był zachwycony swoim dziełem. „Jestem księżycowym DJ-em!” pomyślał z dumą.
Ale wtedy, w migoczącym, pulsującym świetle, zobaczył coś smutnego.
Na środku polany stał mały, zagubiony króliczek. Rozglądał się bezradnie, kręcąc łebkiem we wszystkie strony. Jego długie uszy opadły ze strachu.
Zmienne światło Księżyca kompletnie go zdezorientowało. Nie wiedział, w którą stronę prowadzi ścieżka do jego przytulnej norki.
Króliczek wyglądał na bardzo przestraszonego i samotnego.
Leonowi natychmiast zrobiło się głupio. Jego radosna zabawa sprawiła komuś prawdziwy kłopot i strach.
Zrozumiał, że Księżyc to nie jest jego prywatna zabawka czy dyskotekowa kula. Jego spokojne światło jest potrzebne innym – tym, którzy zgubili drogę, tym, którzy szukają jedzenia w nocy, a nawet tym, którzy po prostu lubią patrzeć na jego łagodny blask przed snem.
Westchnął cicho. Czas naprawić to, co niechcący zepsuł.
Skupił się mocno, jak tylko potrafił. Wziął głęboki oddech, wypełniając swoje małe płuca nocnym powietrzem.
I ziewnął.
Ale tym razem było to ziewnięcie idealne. Przemyślane.
Nie za duże, nie za małe. Nie za głośne, nie za ciche.
Takie w sam raz. Spokojne i łagodne.
Księżyc na niebie zamrugał raz, powoli, jakby zrozumiał intencje Leona.
A potem rozbłysnął pięknym, spokojnym, łagodnym, stałym światłem. Ciepłym i srebrzystym.
Takim, jakie powinien mieć każdej pogodnej nocy.
Zagubiony króliczek natychmiast zobaczył znajomą ścieżkę wijącą się między paprociami i poczłapał w stronę swojej norki, machając Leonowi uszami w geście podziękowania.
Pan Sowa przestał hukać do rytmu, skinął głową z aprobatą i bezszelestnie poleciał szukać spóźnionej kolacji.
Świetliki wróciły do swojego leniwego, magicznego migotania, jak małe, latające gwiazdki.
Rodzina jeży w końcu dotarła bezpiecznie do celu, niosąc ze sobą pyszne dżdżownice, i nikt już na nikogo nie wpadał.
Leon poczuł, jak wraca do niego znajoma senność. Ale tym razem była to przyjemna, zasłużona senność.
Wykonał dziś ważne zadanie. Nauczył się czegoś nowego o odpowiedzialności.
Zwinął się w kłębek w swoim miękkim łóżeczku z mchu i suszonych liści.
Ziewnął jeszcze jeden, ostatni raz. Maleńko, ledwo zauważalnie, bardziej jak westchnienie.
Wydawało mu się, że Księżyc na niebie puścił do niego delikatne, srebrne oczko, zanim na dobre zajął się swoim nocnym obowiązkiem – oświetlaniem ścieżek i pilnowaniem snów wszystkich mieszkańców lasu.
Leon zamknął oczy i niemal natychmiast zasnął.
Śniło mu się, że dyrygował wielką orkiestrą świetlików, które grały najpiękniejszą kołysankę dla całego lasu. A Księżyc uśmiechał się do niego z góry, świecąc spokojnym, kojącym blaskiem. I nikt już nie gubił drogi, a jeże nie wpadały na siebie.