Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.
Pluszowy miś Ignacy leżał w ciepłym łóżeczku, tuż obok swojego śpiącego człowieka.
W pokoju było cicho, tylko stary zegar na ścianie cykał miarowo, jakby sam był trochę śpiący: tik-tak, tik-tak.
Ignacy miał oczy szeroko otwarte, chociaż jego pluszowe powieki robiły się ciężkie jak dwa małe naleśniki z jagodami.
Nagle, w tej ciszy, usłyszał cichutki, ledwo dosłyszalny dźwięk. Coś jak westchnienie, ale o wiele, wiele delikatniejsze.
„Ziiiiiii…” – uniosło się lekko w powietrzu, zawirowało jak pyłek kwiatowy i zniknęło bez śladu.
Ignacy zamrugał swoimi guzikowymi oczami. Co to było? Czyżby… ziewnięcie?
Ależ tak! To musiało być ziewnięcie! Tylko że nie takie zwykłe, głośne „AAAAA”, jakie czasem wydawał jego człowiek.
To było ziewnięcie miękkie jak brzuszek króliczka, delikatne jak pajęczynka o poranku.
„Czy to było najmiększe ziewnięcie na całym świecie?” pomyślał Ignacy, a jego pluszowe serduszko zabiło szybciej z ciekawości.
Musiło być! A jeśli tak, to on, Ignacy, najodważniejszy miś-odkrywca pod słońcem (a raczej pod księżycem), musi je koniecznie znaleźć!
Może takie super-miękkie ziewnięcie da się złapać? Jak niesfornego motylka albo bańkę mydlaną?
Trzeba spróbować!
Ostrożnie, żeby nie obudzić swojego dużego, śpiącego przyjaciela, Ignacy wysunął najpierw jedną pluszową łapkę spod kołdry, potem drugą.
Zsunął się cichutko jak myszka (ale taka pluszowa) z łóżka na miękki, puszysty dywan. Jego łapki prawie nie wydawały dźwięku.
Rozejrzał się po pokoju. Księżyc zaglądał przez okno, malując na podłodze długie, srebrne cienie i smugi światła. Wyglądało to trochę tajemniczo.
„Gdzie mogłoby się schować takie wyjątkowe, mięciutkie ziewnięcie?” zastanawiał się miś, drapiąc się łapką po pluszowym uchu.
Jego wzrok padł na starego, wysłużonego Pana Kapciuszka, który drzemał spokojnie pod łóżkiem. Pan Kapciuszek był już bardzo stary i bardzo miękki od środka. Na pewno widział i słyszał niejedno ziewnięcie w swoim życiu.
Ignacy podczołgał się bliżej, starając się nie robić hałasu.
„Panie Kapciuszku,” szepnął cichutko miś. „Przepraszam, że przeszkadzam w drzemce, ale czy widział pan może takie jedno, wyjątkowo mięciutkie ziewnięcie? Takie jak puszek?”
Pan Kapciuszek ani drgnął. Był pogrążony w głębokim, kapciowym śnie i pewnie śniło mu się o ciepłych stopach.
Ignacy delikatnie, koniuszkiem swojego czarnego noska, szturchnął filcowy bok kapcia.
Z kapcia uniósł się tylko mały, szary obłoczek kurzu, który zatańczył przez chwilę w smudze księżycowego światła i opadł na dywan.
„Hmm,” mruknął pod nosem Ignacy. „Chyba nie tutaj. To ziewnięcie, które słyszałem, było na pewno lżejsze niż kurz. I nie pachniało kurzem.”
Miś postanowił poszukać dalej. Wstał i na paluszkach swoich pluszowych łapek ruszył w stronę drzwi.
W progu pokoju, na małym dywaniku, zobaczył zwinięty w kłębek znajomy, futrzasty kształt. To był Mruczek, rodzinny kot, mistrz cichego poruszania się i drzemek w najdziwniejszych miejscach.
Mruczek spał tak cicho i nieruchomo, że ledwo było widać, jak jego bure futerko unosi się leciutko przy każdym oddechu.
Ignacy przykucnął obok i wpatrywał się w kota z uwagą.
Nagle Mruczek poruszył się leniwie. Przeciągnął się z gracją, wyginając grzbiet w łuk, a potem otworzył pyszczek w absolutnie bezgłośnym, kocim ziewnięciu. Ignacy zobaczył przez moment jego różowy języczek i malutkie, ostre jak igiełki ząbki. Potem kot znów zwinął się w ciasny kłębek i zamruczał cichutko.
„Oooch!” szepnął Ignacy pełen podziwu. „To było bardzo eleganckie ziewnięcie! Prawie niesłyszalne! Jak sekret!”
Ale czy było najmiększe? Chyba wciąż nie do końca. Było jakieś takie… kocie. Zbyt szybkie, zbyt zwinne. Ziewnięcie, którego szukał Ignacy, było bardziej powolne i puszyste.
Miś spróbował naśladować Mruczka. Stanął na czterech łapkach, wygiął pluszowy grzbiet i otworzył szeroko pyszczek, próbując ziewnąć bezgłośnie.
Prawie stracił równowagę i zakołysał się zabawnie na boki. Wyglądał trochę jak niezgrabny pączek próbujący tańczyć balet.
„Nie, to zdecydowanie nie dla misiów,” stwierdził sam do siebie, otrzepując niewidzialny kurz ze swojego futerka. „Muszę szukać dalej.”
Ruszył cichutko przez przedpokój, w stronę kuchni. Coś go tam przyciągało. Jakiś cichy, jednostajny dźwięk.
To był niski, spokojny pomruk. Mmmmmmmmmmm… Jakby ktoś mruczał kołysankę bardzo, bardzo cicho.
Czyżby to wielka, biała lodówka ziewała? Takim głębokim, sennym, mruczącym basem?
Ignacy stanął przed lodówką i przyłożył do jej chłodnych drzwi swoje pluszowe ucho. Mruczenie było wyraźne, ale czuł też lekkie wibracje.
„Trochę za bardzo bzyczy i wibruje,” ocenił miś-ekspert od ziewnięć. „Najmiększe ziewnięcie na pewno nie bzyczy. Jest gładkie jak aksamit i ciche jak spadający płatek śniegu.”
Zajrzał przez uchylone drzwi do ciemnej spiżarni, ale tam było tylko cicho i pachniało konfiturami.
Potem jego wzrok powędrował w stronę dużego okna w kuchni.
Księżycowa Poświata, jak zaczarowana malarka, malowała na podłodze srebrzyste, ruchome wzory. Była taka piękna, spokojna i tajemnicza.
Ignacy podszedł do samego okna i zadarł głowę, patrząc na wielki, okrągły, srebrny księżyc, który wisiał na ciemnym niebie jak lśniąca moneta.
„Może to ty tak miękko ziewasz, panie Księżycu?” zastanawiał się miś na głos, chociaż mówił bardzo cicho. „Twoje światło jest takie delikatne, takie miękkie… Zupełnie jak tamto ziewnięcie!”
Ignacy wyciągnął swoją małą, pluszową łapkę i spróbował złapać smugę światła, która tańczyła tuż przed jego noskiem na drewnianej podłodze.
Machnął łapką raz, potem drugi. Ale światło tylko przesuwało się po jego brązowym futerku, łaskocząc go lekko i uciekając.
Nie dało się go złapać, tak samo jak nie da się złapać uśmiechu.
Miś usiadł na chłodnej podłodze przy oknie. Był już trochę zmęczony tym nocnym polowaniem na ziewnięcie.
Patrzył na śpiący dom, na cienie, które wyglądały jak dziwne, nieruchome stwory, na spokojne, srebrne światło księżyca.
Wszystko było takie ciche, takie spokojne, takie… senne.
I wtedy właśnie poczuł, jak coś dziwnego zaczyna rosnąć w jego własnym, pluszowym brzuszku.
Coś ciepłego, rozleniwiającego, co powoli wędrowało w górę, aż do jego pluszowego pyszczka.
Otworzył szeroko pyszczek, najszerzej jak potrafił, i…
„Ziiiiiiiiii… Aaaaaach…”
Wydobyło się z niego długie, powolne, cudownie miękkie ziewnięcie. Najprawdziwsze misiowe ziewnięcie!
Było tak miękkie jak najdelikatniejsza chmurka na letnim niebie. Tak puszyste jak wata cukrowa. Tak delikatne jak dotyk motylich skrzydeł.
Ignacy zamrugał zdziwiony, a w jego guzikowych oczach pojawiły się małe łezki, takie jakie pojawiają się po wielkim ziewnięciu.
To było TO! To było właśnie to najmiększe ziewnięcie na świecie!
I wcale nie trzeba było go szukać po całym domu! Nie trzeba było go łapać w siatkę na motyle!
Ono po prostu przyszło samo, urodziło się w nim, kiedy był już bardzo, bardzo śpiący i gotowy do snu.
Ignacy uśmiechnął się sam do siebie, od ucha do ucha (a miał całkiem spore pluszowe uszy).
Był bardzo dumnym misiem-odkrywcą. Właśnie odkrył największy sekret miękkiego ziewania!
Teraz już naprawdę, ale to naprawdę, chciało mu się spać. Jego łapki były ciężkie, a oczy same się zamykały.
Powolutku, stawiając ostrożnie swoje zmęczone pluszowe stópki, wrócił przez przedpokój do swojego pokoju.
Wspiął się z powrotem do ciepłego łóżeczka, gramoląc się pod miękką kołderkę.
Wtulił się mocno w ciepłe plecy swojego śpiącego człowieka, czując się bezpiecznie.
Zamknął oczy i pozwolił, by kolejne, równie miękkie ziewnięcie uniosło go delikatnie prosto do krainy misiowych snów.
Śniło mu się tej nocy, że latał na wielkim, puszystym ziewnięciu, które było miękkie jak najdelikatniejsza wata cukrowa i pachniało poziomkami.
Tik-tak, tik-tak – cykał cicho zegar na ścianie, a Ignacy spał już smacznie, zadowolony ze swojego wielkiego, nocnego odkrycia.