Dżdżownica Danuta i Podziemne Kołysanki

Dżdżownica Danuta i Podziemne Kołysanki

Księżyc świeci, a sny czekają... Babcia Zofia ma dla Ciebie kolejną opowieść! 🌙✨ Miłego czytania tej Bajka na dobranoc.

Głęboko pod ziemią, tam gdzie korzenie marchewek plotkowały z korzonkami pietruszki, a bulwy ziemniaków drzemały smacznie, mieszkała dżdżownica Danuta.

Danuta nie była taką zupełnie zwyczajną dżdżownicą.

Owszem, jak wszystkie jej koleżanki i koledzy, uwielbiała wilgotną, pulchną ziemię.

Najbardziej na świecie lubiła drążyć długie, kręte tunele, odkrywając nowe zapachy i zakamarki podziemnego świata.

Ale Danuta miała też sekretne marzenie, ukryte głęboko w jej małym, dżdżownicowym serduszku.

Bardzo, bardzo chciała śpiewać kołysanki.

Czasami, gdy podpełzała blisko powierzchni, słyszała je. Delikatne, nucone melodie dobiegające z góry, z ciepłych, oświetlonych domów ludzi.

Te piosenki były takie piękne, takie spokojne, jak łagodny dotyk letniego deszczu na liściach.

„Ach, gdybym tylko mogła tak zaśpiewać,” wzdychała Danuta, z gracją omijając twardy kamyk i przeciskając się obok grubego korzenia starego dębu.

Niestety, był pewien problem. Dość zasadniczy, trzeba przyznać.

Dżdżownice, jak powszechnie wiadomo, nie mają strun głosowych.

Nie potrafią śpiewać jak ludzie, ani nawet ćwierkać jak wróble na płocie, czy bzyczeć jak pracowite pszczoły w ulu.

Ale Danuta nie poddawała się łatwo. Próbowała.

Naprawdę, z całych swoich dżdżownicowych sił próbowała!

Próbowała delikatnie wibrować swoim długim, różowawym ciałkiem. Jednak jedyne, co udawało jej się wydobyć, to ciche „brrrzzzzzz”.

Brzmiało to bardziej jak odgłos zepsutego, starego telefonu niż kojąca kołysanka.

Potem spróbowała stukać koniuszkiem ogonka o małe, gładkie kamyczki znalezione w tunelu.

„Tuk, tuk, stuk,” – brzmiało to nawet interesująco, rytmicznie, ale na pewno nie kołysało do snu. Raczej przypominało stukanie dzięcioła.

Pewnego wieczoru, gdy księżyc schował się za chmurą, a pod ziemią zrobiło się wyjątkowo cicho, Danuta poczuła się bardzo smutna.

Wszystkie małe żuczki, larwy chrabąszczy i inne drobne stworzonka układały się właśnie do snu w swoich norkach i szczelinach.

A ona nie mogła im zaśpiewać najpiękniejszej kołysanki.

„Może ja po prostu nie nadaję się do muzyki,” pomyślała z żalem, zwijając się w ciasny kłębek pod dużym liściem mniszka lekarskiego, który wiatr przywiał do jej tunelu.

I właśnie wtedy, w tej ciszy i smutku, usłyszała coś nowego. Coś delikatnego.

Kap… kap… kap…

To pojedyncza kropla wody, która zebrała się na suficie tunelu, skapywała powoli na płaski, omszały kamień.

Dźwięk był niesamowicie regularny, rytmiczny, prawie jak tykanie zegara albo bicie małego serduszka.

Kap… kap… kap…

Danuta ostrożnie podpełzła bliżej, zasłuchana.

Dźwięk był dziwnie kojący, uspokajający.

Po chwili do jej uszu dobiegł inny odgłos. Delikatne, rytmiczne szuranie.

Szur, szur, szur…

To był pan Chrobotek, mały, pracowity żuczek, który właśnie zamiatał wejście do swojego przytulnego domku zrobionego pod kawałkiem kory.

Jego miotełka zrobiona z suchych trawek cicho szurała po ziemi.

Szuranie było ciche, ale miało swój własny, przyjemny rytm.

Kap… kap… szur, szur… kap… szur…

Danuta poczuła nagły dreszczyk ekscytacji. Coś zaczęło kiełkować w jej małej główce.

A co, jeśli…?

Szybko, ale cicho, podpełzła do miejsca, gdzie drobne korzonki starej sosny delikatnie szeleściły w ziemi, poruszane przez wiatr muskający drzewo na górze.

Szuuu… szuuu… szszsz…

To brzmiało jak najcichszy szept, jak tajemnica opowiadana przez ziemię.

Kap… kap… szur, szur… szuuu… kap…

Danuta poczuła przypływ inspiracji. Wyprostowała się lekko.

Zaczęła się poruszać. Ale nie śpiewała, o nie. To było coś innego!

Ona dyrygowała!

Delikatnie, płynnie poruszała przednią częścią swojego ciała w stronę miejsca, skąd kapała woda.

Potem zrobiła lekki ruch w stronę pana Chrobotka, który na chwilę zamarł ze zdziwienia ze swoją miotełką w łapkach.

Następnie wskazała na szeleszczące korzenie sosny.

Nagle, z ogromnym zdumieniem i radością, zorientowała się, że tworzy muzykę!

Nie swoją własną, wydobywaną z gardła, ale muzykę ziemi. Prawdziwą, podziemną kołysankę.

Pan Chrobotek przestał zamiatać i spojrzał na Danutę z szeroko otwartymi oczkami.

Nawet stary, wiecznie zrzędzący Kret Bazyli, który zawsze narzekał na najmniejszy hałas, wychylił swój ciekawski, różowy nos z pobliskiej norki.

Kap… kap… szur, szur… szuuu…

Dźwięki mieszały się ze sobą w idealnej harmonii, tworząc coś zupełnie nowego, nieznanego dotąd w podziemnym świecie.

Coś spokojnego, rytmicznego i dziwnie, magicznie pięknego.

Małe larwy, które jeszcze przed chwilą wierciły się niespokojnie w swoich ziemnych łóżeczkach, teraz leżały nieruchomo, zasłuchane w tę niezwykłą melodię.

Nawet Kret Bazyli przestał marszczyć nos i wydawał się być zrelaksowany.

Danuta poczuła, jak jej małe serduszko wypełnia ogromna radość, ciepła jak promyk słońca.

Nie musiała mieć głosu, żeby tworzyć muzykę!

Mogła używać dźwięków, które były wokół niej, które oferował jej podziemny świat.

Odkryła swój własny, unikalny, dżdżownicowy sposób na tworzenie najpiękniejszych kołysanek.

Od tego pamiętnego wieczoru, Danuta stała się najsłynniejszą podziemną dyrygentką w całym ogrodzie.

Każdej nocy, gdy tylko małe stworzonka szykowały się do snu, Danuta wyruszała na poszukiwanie swoich ulubionych dźwięków.

Czasem była to kapiąca woda w starej jamie, czasem delikatny szum korzeni brzozy, czasem ciche chrobotanie pracowitych mrówek, a czasem nawet dalekie, basowe dudnienie deszczu bębniącego o powierzchnię ziemi.

Z niezwykłą gracją i wyczuciem łączyła te dźwięki w delikatne, usypiające melodie, które niosły się cicho po podziemnych korytarzach.

Jej podziemne kołysanki stały się legendą.

Żaden kret już nie narzekał na bezsenność, żaden żuczek nie marudził przed snem, a larwy zasypiały z uśmiechem.

Wszyscy w napięciu czekali na magiczny, wieczorny koncert dyrygentki Danuty.

A Danuta? Była najszczęśliwszą dżdżownicą pod słońcem (a raczej pod wilgotną ziemią).

Zrozumiała coś bardzo ważnego: że każdy może tworzyć piękno na swój własny, wyjątkowy sposób.

Nawet jeśli jest się tylko małą, cichą dżdżownicą bez głosu.

Wystarczyło tylko dobrze wsłuchać się w świat wokół siebie i użyć tego, co się ma.

I tak, każdej nocy, pod rozgwieżdżonym niebem i zieloną kołderką trawy, w tajemniczej głębi ziemi rozbrzmiewała najpiękniejsza muzyka.

Kap… szur… szuuu… chrobot… stuk…

Cicha, magiczna, podziemna kołysanka dżdżownicy Danuty.

Która udowodniła, że marzenia można spełniać na wiele sposobów, nawet jeśli nie ma się strun głosowych, a tylko wielkie serce, ciekawość i dobre ucho do muzyki ziemi.

I wszystkie małe robaczki, żuczki i krety zasypiały spokojnie, ukołysane tym niezwykłym, podziemnym koncertem.

Dobranoc.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *